Istnieje jedno bardzo piękne słowo określające człowieka, który znalazł jakiś skarb, owym słowem jest „odkrywca”. Dziś, jestem odkrywcą. Moim skarbem jest natomiast „Quercus”, kolejny, niezwykły album w dorobku June Tabor.

Nie jest to płyta tylko i wyłącznie jazzowa. June Tabor to jedna z najważniejszych reprezentantek angielskiego folku i przede wszystkim to właśnie folku jest tu najwięcej. Dźwięki tak charakterystycznych dla jazzu instrumentów, jak saksofon, są tu tylko dodatkiem. Dodatkiem, który nie przeszkadza, a współtworzy fantastyczny, bardzo unikalny wręcz klimat. Towarzyszący Tabor muzycy – Iain Ballamy [tenor and soprano saxophones] i Huw Warren [piano] – grają po prostu znakomicie. Nie ma tu grama zbędnych dźwięków. Wszystko jest idealne.

„Quercus” to album wyjątkowy. Wiedząc, że wydał go ECM, wyszedłem z założenia, że muszę go przesłuchać w nocy. Wszystkie płyty tej wytwórni słucham najczęściej nocą, w najodpowiedniejszej do tego porze. Po wysłuchania już pierwszego, otwierającego krążek utworu, uderzyła mnie atmosfera jaka się wytworzyła. Był to nastrój tak „inny”, tak niezwykły, miałem wrażenie, że aż magiczny…

Płyta wzbudziła nie tylko mój zachwyt, ale też przygnębienie, niewytłumaczalny smutek. Dlaczego „Quercus” wzbudził ten smutek? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Być może nie był to nawet smutek, a tęsknota? Jeśli tęsknota, to do czego? Nie wiem. Wiem jednak, że po wysłuchaniu całości, nie mogłem zasnąć, a kiedy już zasnąłem, dźwięki w mojej głowie mąciły mi sen, budziły mnie w nocy. Czy to coś złego? Bynajmniej! To właśnie fenomen tej płyty, fenomen June Tabor.

Podsumowując, chciałoby się rzec, właściwie nie chciałoby, lecz czuje się obowiązek rzec: sięgnijcie po ten album! Posłuchajcie go!