relacja: Kamil Świech/fot. facebook Hipnozy

Pod koniec maja Hypnotic Brass Ensemble odwiedzi, m.in. klub Hipnoza. Mamy dla Was relacje z tego koncertu, którą napisał Kamil Świech. Zachęcamy do lektury.

Mekka wyznawców szeroko pojętej muzyki elektronicznej – Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2013 – nadciąga nieubłaganie maluczkimi krokami. Celebracja tychże dni rozpoczęła się jednak znacznie wcześniej. Wszystko za sprawą jednego z oficjalnych „Before (Tauron Nowa Muzyka 2013)”, zorganizowanego w osławionej, katowickiej Hipnozie. W osławionej, o czym świadczy choćby podpis samego Herbiego Hancocka (!) na jednej z wewnętrznych ścian. W poniedziałkowy wieczór, 27 maja 2013, na legendarnej już scenie wystąpili Hypnotic Brass Ensemble.

Występ braci Cohran, stanowiących skład zespołu (a powiedziałbym nawet, że małej orkiestry), planowany był na godzinę 20:00. Szacowaliśmy wspólnie ze znajomymi, że – oczywiście z całym szacunkiem dla muzyków z Chicago – będziemy jedynymi naocznymi świadkami wydarzenia, pomijając kilku niewyżytych blogerów i stałe bywalczynie jakichkolwiek imprez, o których mówią na mieście. Odnosiliśmy po prostu wrażenie – skądinąd nieuzasadnione – jakoby HBE nie dorobili się jeszcze dostatecznego poklasku wśród polskiej publiczności. Genialny „Tema Do Canibal”, stworzony wespół z BK-One’m; zaskakująca interpretacja „SpottieOttieDopaliscious” OutKast; wspieranie enigmatycznych Gorillaz na ich przedostatnim albumie, a także mnóstwo wydawnictw w postaci singli, EP i płyt długogrających, wydawały się jakoś niewystarczające w zaskarbianiu sobie nowych fanów. Na szczęście nie jesteśmy niemieckimi ośmiornicami i dotarłszy na miejsce okazało się, w jak kuriozalnym tkwiliśmy przekonaniu.

Hipnoza zgromadziła tegoż wieczoru naprawdę kolosalne tłumy. Socjologicznie patrząc, mieliśmy praktycznie cały przekrój muzycznych pasjonatów. Zameldowała się głównie młodzież, lecz starszyzny o garniturowych zapędach (pamiętającej niewątpliwie czasy świetności klubu), również nie brakowało. Czym jednak byłby niezapomniany koncert bez „niezauważalnego” spóźnienia? Właściwie do momentu wejścia jednej z organizatorek na scenę (o 21:00) czas oczekiwania na pierwsze dźwięki mijał znośnie i niepostrzeżenie. Zakomunikowała ona obecnym, że zespół jeszcze zmierza w stronę klubu. Tłum odruchowo stał się jakby lekko rozdygotany, a odliczane do występu minuty wydłużały się wręcz do rozmiarów dekoracyjnej repliki trąbki, wiszącej na ścianie Hipnozy. Nagle nastał upragniony moment, ktoś przebąkiwał coś do mikrofonu. Starszyzna (zachęcona przez informacje prasowe, opowiadające o kolejnym – dla nich już rutynowym – jazzowym koncercie jeszcze niepoznanego zespołu), która oczekiwała zapewne wyrafinowanych, lecz stonowanych improwizacji, musiała nieziemsko się zdziwić, gdy…

W zwolnionym tempie na scenę weszło dziewięciu osobników, przywołujących ruchami atmosferę pierwszych teledysków Wu-Tang Clan, wyposażonych w różnorakie czapki New Ery i przede wszystkim we własne instrumenty dęte. Od pierwszych powitań do pierwszych taktów nie minęła nawet minuta. Każdy z ośmiu dęciaków momentalnie znalazł się w „rękach” swojego właściciela. Rozpoczął się koncert, jakiego nie mógłby sobie wyobrazić nawet Felix Baumgartner na chwilę przed skokiem! Muzycy – pod dyktando stopy i werbla – wraz z kolejnymi wymianami spojrzeń, żonglowali między sobą solowymi wykonami, nie zwalniając przy tym ani sekundy. Zagrali swój pieczołowicie wyselekcjonowany repertuar. W akompaniamencie publiki rozbrzmiewała większość nagrań z płyty „Bulletproof Brass” lub klasyki pokroju „Balicky Bon”. Współczułem starszyźnie, zauważając ich miny, gdy członkowie zespołu biorąc mikrofon, umiejętnie rapowali i namawiali publikę do podrygiwania . Publika odwdzięczyła się zresztą pięknym za nadobne – trafiali się tacy, którzy pomimo niewielkiego wzrostu, skakali wyżej niż MVP. Pozdrawiam jednego z nich, którego widziałem wychodząc z Hipnozy. Policjanci wypisywali mu mandat. Prawdopodobnie jeszcze nie zaprzestał skakać na Placu Sejmu Śląskiego, co tylko potwierdza moje słowa.

Osiem instrumentów dętych brzmiących identycznie. Z założenia rzecz jasna. Hypnotic Brass Ensemble jednakże nie teoretyzuje. Sprawili, że każdy z nich oddawał brzmienie jednej z ośmiu stron świata. Brawo, całkowita wirtuozeria! A wrażenia z tego wieczoru zachowam dla potomnych. Wieczoru, który spędziłem w towarzystwie praktycznie wszystkiego, co kocham. Najbardziej hip-hopowy koncert na jakim byłem, wbrew pozorom. A realną miarą jego jakości niech będzie ilość tynku, która spadła – z sufitu, znajdującego się piętro niżej Teatru Korez – na głowy będących tam wówczas.