Paweł Kaczmarczyk 2 (fot. Marta Ignatowicz)

Do Harrisa wlał nie lada tłum. Parno, tłoczno, w tym ścisku jednak, każdy wydaje się szczęśliwy. Okazja do świętowania dziś nie byle jaka. 16-lecie klubu, wielki finał cyklu „Directions in Music”. Na scenę zaraz wkroczy Paweł Kaczmarczyk z ekipą. Brygada ta znana doskonale krakowskim bywalcom rozmaitych jam session, słynie konkretnie z tego, że potrafi przydzwonić takim groovem, że nawet najbardziej oporni odpływają.

Czuć było zapowiedź tego w powietrzu. W oczekiwaniu na radość ze spotkania z muzyką było coś nieuchwytnie jednoczącego i wspólnego.

Nie trwało to jednak zbyt długo. Aplauz. I na scenę wchodzą: Olaf Węgier (sax), Łukasz Belcyr (git), Filip Mozul (dr), Wojciech Bąk (bass), Tomas Sanchez (perc) i lider przedsięwzięcia Paweł Kaczmarczyk (piano).

Basista zdawał się mieć swój fanklub. Raz po raz bowiem dochodziły ze strony publiczności entuzjastyczne okrzyki: „Wojtek mistrzem świata!”. A krzyczał nikt inny jak Jorgos Skolias, który w pewnym momencie wbił pod scenę, by zacząć swój charakterystyczny scatting.

Pociekł groove i rozlał się po całym klubie. Jakby tego było mało, lały się też trunki. Były tańce, śpiewy, stoliki odsunięto na bok, żeby utworzyć dance floor. Świat się zakołysał, prawie stracił równowagę, ale nie zniknął zupełnie, wciąż tam był i szczerzył zęby w uśmiechu.

Poziom interakcji obezwładniał. Granica między muzykami a publicznością okazała być nad wyraz umowna. Był tylko jeden organizm.

Bomba wodorowa!