justin timberlake 20-20 experience cover

Wrażenie na temat najnowszej płyty Justina Timberlake’a to trochę niekończąca się opowieść – ale w tym pozytywnym sensie. Każde kolejne przesłuchanie dostarcza nowych odkryć. Raz zwraca się uwagę na zadziorność, beztroskę i chłopięcość połączone z niezwykłą dojrzałością muzyczną, innym razem myśli się o piosenkach jak o wyznaniu miłosnym, żeby w końcu dojść do wniosku, że na płycie znalazły się chyba wszystkie instrumenty świata, nic tylko zanurzyć się po uszy w samych kompozycjach. Justin zebrał nam jednak tak wyszukany zestaw, że „The 20/20 Experience” jest jednym ze smaczniejszych, popowych kąsków ostatnich lat.

Już wypuszczając w świat „What Goes Around…Comes Around” artysta zapowiadał to co obecnie znalazło się na najnowszym krążku. Magia płyty polega na tym, że wcale nie chce się jej słuchać i pojmować w całości na raz. Piosenki zjada się po kawałku, jak dobry muzyczny tort, ich klimat, tempo oraz styl nie są niczym totalnie nowym – to co znaliśmy z „Justified” i  „FutureSex/LoveSounds” jest po prostu teraz bardziej wyraziste i charakterystyczne, sam pan Timberlake stanowi wisienkę na górze przepysznej muzyki.

Jest pop, jest Timbaland, niektóre kawałki przywodzą mi na myśl Missy Elliott czy Ciarę, nie jest to na pewno płyta na całonocną imprezę, raczej na after party lub przyjemny chillout. Pierwszy singiel „Suit & Tie”, w którym Justinowi towarzyszy Jay-Z jest najbardziej energetycznym numerem, słusznie wybranym na otwarcie płyty. W dalszej kolejności czekają na nas piosenki z wolniejszym tempem i przede wszystkim eksperymentalnie długie. Na szczególną uwagę zasługują kawałki : „Don’t Hold The Wall” i „Strawberry Bubblegum”.

Justin Timberlake kazał czekać na siebie aż 7 lat. I było warto. „The Experience 20/20” jest w jego karierze tym co „4” była w karierze Beyoncé – stworzeniem płyty, która oddaje artystyczną dojrzałość i świadomość tworzenia tych Państwa. No to może w końcu mamy kogo posadzić obok królowej?