Michał Sołtan jest jednym z muzyków grających w młodym zespole jazzowym, który naszym czytelnikom oraz fanom jazzu powinien być bardzo dobrze znany, mowa o Imagination Quartet. Grupa gra nieco drapieżny i niepośledniej jakości jazz, pełen dystansu, abstrakcyjnego humoru i rockowego pazura. O swoich muzycznych doświadczeniach, fascynacjach i planach opowiada specjalnie dla portalu JazzSoul.pl.
JazzSoul.pl: Można kupić waszą płytę na MusicRage, gdzie panuje zasada „płać ile chcesz”. Lubicie takie eksperymenty?
Michał: To był pomysł naszego menadżera. Mnie się to bardzo podoba, bo jeśli gramy muzykę niezależną , to to jest dobry sposób na jej rozpowszechnienie. Zresztą, może trafi się jakiś milioner, który za czteropak płyt jazzowych zapłaci sto tysięcy dolarów…
To byłoby coś! A na razie to może być niezły sposób na ominięcie molocha dystrybucyjnego?
Nasza wytwórnia jest mała i niezależna, ale skorzystaliśmy z dystrybucji firmy Olejesiuk, dzięki czemu znalazła się ona w empikach. Także z dystrybucją nie jest źle. Ponadto jesteśmy też na iTunes i amazon.com.
Podsumujesz dla nas ostatni rok? Wiele się u was działo. Wydaliście płytę, graliście dużą trasę, w tym koncert w Kopenhadze.
Na pewno ważna była dla nas trasa koncertowa. To było mnóstwo śmiechu, bo wszystkim nam towarzyszy poczucie humoru zarówno muzyczne, jak i pozamuzyczne. Niezwykłym przeżyciem był dla nas też koncert w Kopenhadze. To jeden z największych festiwali na świecie. Nasz menadżer stworzył świetny projekt „Jazz Po Polsku”, który był promowany nazwiskiem Możdżera, a grupy takie jak Niechęć, Jazzpospolita też uświetniły go swoją obecnością. To fajne doświadczenia. Słuchaliśmy duńskich zespołów, chodziliśmy do klubów, w których na każdym z kilku pięter grano koncerty na żywo, można było pozwiedzać różne muzyczne stylistyki. Hipisom polecam też dzielnicę Christiania z zielonym kolorem.
Spędziliście tam trochę czasu?
Tak, niezapomniana przygoda!
Plany na przyszłość macie już gotowe?
Widzę, że potrzebny nam już nowy materiał i powoli się do tego zbieramy. Planujemy spotkać się z zespołem i przy jakimś piwku porozmawiać co moglibyśmy zrobić i w którym kierunku pójść. Oczywiście gramy, ale każdy z nas ze swej natury lubi eksperymentować. Jeszcze nie wiemy, czy pojawi się więcej elektroniki, a może jakieś elementy wokalu. Nie jestem może wokalistą, ale próby wprowadzenia jakichś elementów wokalu w tle wyszły na razie bardzo fajnie. Myślę, że to wszystko znajdzie się na następnym krążku. Chcielibyśmy tworzyć utwory takie jak nasz „Diversions”, bo tam wiele się dzieje – są zmiany metrum, dwie solówki, ale utrzymane w różnych stylistykach.
Jesteście otwarci na inne muzyczne stylistyki. W waszej muzyce słychać czasem rockowego pazura. To dlatego, że zaczynałeś jako thrash metalowiec?
U mnie wyglądało to w ten sposób, że kiedy miałem 13 lat słuchałem metalu i miałem nawet zespół metalowy. Zagrałem chyba 3 lub 4 koncerty, na których towarzyszył mi tzw. “head-banging” W tamtym czasie miałem jednak nauczyciela, Pawła Kozłowskiego, który zapoznawał mnie z różnymi gatunkami muzycznymi. Na pewno dużo dało też to, że razem z Robertem Pludra, czyli perkusistą, z którym wtedy graliśmy, pojechaliśmy na warsztaty Blues nad Odrą, gdzie poznawaliśmy blues, jazz i fusion i tam złapałem tego bakcyla. Założyliśmy zespół Alters i graliśmy rock progresywny. Potem, mimo, że nie chodziłem nigdy do szkoły muzycznej, dostałem się na wydział jazzu i tam także nauczyłem się takiej właśnie wrażliwości. Uważam, że estetyka rockowa fajnie mnie wspomogła jeśli chodzi o wyobraźnię muzyczną.