Jest naprawdę czarna noc, Janelle drży z zimna stojąc tam, gdzie stał niegdyś legendarny bluesman Robert Johnson. To nie żart. Podajemy to jako pierwsi w Polsce: mamy potwierdzoną informację, że Janelle Monae sprzedała swoją duszę diabłu.

Tak, to już pewne. Jest na to nawet dobre kilka tysięcy świadków. Janelle M. na North Sea Jazz Festivalu posłużyła się nieczystą mocą i rzuciła urok na publiczność. Argumentację dowodową już przygotowano: nikt nie wtajemniczony w arkana czarnej sztuki, niebyłby w stanie eksplodować taką energią, precyzją i polotem.

To był istny szał. Mała torpeda biegająca po scenie wypluwająca z siebie słowa w takim tempie, że mogłaby konkurować z karabinistą. Na platformie tańczą zakapturzonre postacie. Przed nimi z wdziękiem z nogi na nogę przeskakiwali puzoniści. Z boku długowłosy gitarzysta miota się jak Jimi Hendrix. Wszyscy ubrani na biało-czarno. W szelkach i kapeluszach.

Błyskały światła. Grano: “Cold War”, “Tightrope”, “What You’re Fighting For”, covery Jackson 5 czy “Electric Lady”.

Jest i w tym odrobina inteligencji, teatru, ale to przede wszystkim rozpruwająca powietrze, dokładna, rytmicznie perfekcyjna rakieta.