Esperanza Spalding skradła serce redaktora. Myślał on – czysta, niewinna istota, a muzyka jej naturalniejsza jak oddech. Pełna czaru i wdzięku, afirmująca życie. Uosobienie witalności!

Świat o niej usłyszał w 2010 roku kiedy nieoczekiwanie wygrała nagrodę Grammy w kategorii Best New Artist (choć rzecz dotyczyła już jej trzeciej płyty – „Chamber Music Society”). Stając się nie tylko pierwszym muzykiem jazzowym, który tego dokonał,  ale wygrywając rywalizację z przeżywającym szczyt popularności Justinem Bieberem.

Później było już z górki. Występy w Białym Domu i udział w ceremonii rozdania Grammy, ale już jako gospodarz.

„Radio Music Society” jest konsekwencją popularności jaką zyskała Esperenza. To zwrot ku szerszej publiczności. Chodziło, jak mówi sama artystka, o stworzenie nowej formuły dla muzyki popularnej.

I tu pojawia się rozczarowanie! Wszystko tu przycięto, wygładzono i wyczyszczono. Dokładnie tak, aby pasowało do radiowego formatu. Tak tu piosenkowo, że aż nie swojo.  Za to z wieloma gwiazdami światowego kalibru:  Joe Lovano, Jack Dejohnette, Lalah Hathaway.

Gdzie się podział ten nieokiełznany żywioł znany choćby z „Esperanzy”? Gdzie rozbrajająca w mgnieniu oka nonszalancja? Luz, polot, improwizacja…

Brzmi to płasko i przewidywalnie.

Redaktor się odkochał. A wierzcie mi, zawody miłosne bywają bolesne.