Środowy wieczór w krakowskim Lizard Kingu obfitował w emocje. Było ich zapewne nie mniej niż w rozgrywanej w tym samym czasie serii rzutów karnych w dramatycznym meczu Realu Madryt z Bayernem Monachium.

Muzyka jednak tym różni się od sportu, że nie ma w niej przegranych. A łzy mogły płynąć jedynie ze wzruszenia. Pół roku bowiem minęło od ostatnich występów Pink Freud w Polsce. Fanów wezbrało więc w Krakowie co nie miara. Na początku kwietnia zaczęła się intensywna trasa zespołu, promująca szóstą płytę zespołu – „Horse and Power”.

Mazolewski dwoił się i troił. Wił, skakał, a w chwilach uniesienia nawet tarzał po ziemi z gitarą. Jeśli pojawiały się subtelności i dźwięki delikatne to tylko na chwilę, szybko przemieniając się w gitarowy jazgot na całego. Publika była zachwycona.

Doskonale śmigała sekcja dęta. Tomasz Duda de facto w roli basisty z wielkim saksofonem barytonowym prezentował się okazale. Adam Milwiw-Baron fruwał gdzieś nad tym wszystkim w przestworzach ze zręcznością pilota akrobaty.  

Nie było jeńców. Był chaos, ogień i anarchistyczny jazz z piekła rodem.

[nggallery id=69]

za zdjęcia dziękujemy Marcie Ignatowicz (www.martaignatowicz.com)