Jamie Woon, mistrz electro – soulowych brzmień odwiedził wczoraj Wrocław, by zagrać pierwszy, i miejmy nadzieję że nie ostatni w tym roku koncert w Polsce. Czekałem na to wydarzenie z niecierpliwością od kilku miesięcy, i niestety jestem lekko zawiedziony.

O kilkuminutowym spóźnieniu gwiazdy wieczoru, biorąc pod uwagę fakt że piosenkarz przyjechał prosto z Wilna, można zapomnieć. Tak samo należy puścić w niepamięć drobne problemy techniczne, które wywołały sprzężenia na początku koncertu. Jamie wszedł na scenę witany gromiki brawami. Przywitał się z publicznością, i od razu zaczął grać. Później też nie wdawał się w monologi i dyskusje, bez których koncert też może być udany. Ewidentnie nieśmiały wokalista pozwalał sobie tylko na rozbrajające uśmiechy od czasu do czasu.

To co Jamie z zespołem zaprezentował w Eterze, bardzo odbiegało od tego co znamy z EP-ek i “Mirrorwriting“. Miejsce niu soul z elementami trip – hopu i muzyki elektronicznej, zajął funk i lekki rock, co wywołało początkowe zaciekawienie i dosyć dobre przyjęcie.  Jednak każdy kolejny utwór w podobnej aranżacji może nie nudził, ale ujmował występowi Woona świeżości, oryginalności i onirycznego klmiatu, który zachwyca na jego debiutanckim LP. Dopiero podczas długiego, bo składającego się aż z czterech utworów, bisu Jamie powrócił do tego za co go pokochaliśmy, grając na gitarze akustycznej przy dwóch pierwszych bisach, a przy ostatnich utworach popisując się zdolnościami beatboxingu.

Dopełnieniem koncertu miała być gra świateł, która niestety nie wypadła najlepiej. Zwykłe, białe światło, które kilkakrotnie gasło w rytm muzyki, i migające, kolorowe światełka w tle, które przypominały okładkę “Mirrorwriting“. Troszkę słabo, a wiem że oświetleniowcy w Eterze potrafią o wiele więcej.

Niestety nie dopisała , po raz kolejny, publiczność. Chętnych by usłyszeć Jamiego na żywo było naprawdę wielu, ale mam wrażenie że zdecydowana większość przyszła na koncert z przypadku. Muzycy grali dosyć głośno, ale mimo to dało się słyszeć nieustające rozmowy i niewybredne komentarze. Komuś się chyba pomylił klubowy koncert za kilkadziesiąt złotych z Juwenaliami.

Jamie na każdym koncercie brzmi inaczej, więc rockowe aranże uznaję za drobny, aczkolwiek nie taki do końca zły, wypadek przy pracy, który może zdarzyć się każdemu. W mojej, i mam nadzieje również Waszej, pamięci pozostaną zwłaszcza cztery utwory na bis, a sam koncert ogólnie jako udany, miły wieczór.

Setlista

1. Street
2. Night air
3. Missing person
4. Gravity
5. Eoches
6. Spirals
7. Shoulda
8. Lady lack
9. Watrefront
10. TRMW
11. Will Ye Go Lassie Go
12. Wayfaring stranger
13. Spirits

foto. Joanna Jaskólska (magazyn “The Spot” http://thespot.pl/)