Teri jest wokalistką chyba w ogóle nie znaną w Polsce, a to dla nas wielka strata, którą zaraz postaramy się nadrobić, zaczynając od krótkiego przedstawienia jej sylwetki. Teri Tobin urodziła się w Arizonie, w dniu wszystkich zakochanych. Muzykalnością charakteryzowała się od najmłodszych lat, i dlatego też babcia zaczęła ją zabierać na próby chóru w swoim kościele. Jej talent bardzo szybko został dostrzeżony także przez ludzi z branży, i Teri zaczęła śpiewać w chórkach u Jeffrey Osborne, a także dla Rock Band Yes. Następnie był epizod z konkursem piękności, duet z Natalie Cole w piosence “Our Love“, i studia muzyczne na Howard University. To właśnie tam Tobin zdobywała doświadczenie i obycie ze sceną. Wielkim zaszczytem dla młodej dziewczyny było występowanie z wielkimi gwiazdami, takimi jak Diana Ross, Patti LaBelle, Luther Vandross, oraz podczas inauguracji prezydenta Clintona. Po ukończeniu szkoły Teri przez jakiś czas śpiewała w chórkach u uznanych muzyków, między innymi Chico DeBarge, pojawiła się także na płycie kolegi po fachu, Jamesa Tobina. W końcu też przyszedł czas na solową karierę. Jej pierwszy album “Love Infinity” ukazał się w ubiegłym roku, ale nie spotkał się z wielkim rozgłosem. Podobnie sprawa miała się z drugim wydawnictwem, świąteczną EP, “Christmas Child“. Obecnie piosenkarka domyka już swój drugi LP, zatytułowany “So Good To Me“. Album promuje singiel o tym samym tytule.

Dlaczego Teri Tobin jest tak mało znana? Nie mam pojęcia. Ta pani reprezentuje sobą wszystko co dobre i sprawdzone w muzyce soulowej i jazzie. Stylistycznie jest zbliżona do wcześniejszych nagrań Lalah Hathaway, a tego kobiecego głosu nikomu przedstawiać nie trzeba. Może więc zawiódł menadżer, promocja, albo jej pięć minut dopiero ma nadejść. Poniżej do posłuchania jeden z utworów z debiutanckiego krążka.

foto. google