„Love after War” to piąty studyjny album Robin’a Thicke. Tytuł albumu nawiązujący do miłości i wojny dosyć oklepany i powierzchowny, w podobnej konfiguracji pojawił się na płycie m.in. u Daniela Merriweather oraz Ciary). CD składa się z 17 solidnych utworów, a wersja deluxe z 20. Gdy za oknem mróz, zaparzcie sobie herbatę z miodem i cytryną, zasiądźcie wygodnie w fotelu i włączcie „Love After War”.

To niezwykle spójny i rytmiczny album. Słychać wpływy Marvin’a Gaye, Stevie’go Wonder i Al Green, przez co Robin przenosi nas do starej szkoły w klimacie Motown. Nie jest to typowy retro – koncept –album, jak w przypadku Raphaela Saadiq, czy Mayer Hawthorne. Robin swoim utworom nadaje niezwykłą świeżość i lekkość. Robin wytworzył swój charakterystyczny styl , dlatego każdy Kto poznał choć trochę jego dyskografię na pewno potrafi rozpoznać jego piosenki. Oprócz popularnych wpływów Motown w “An Angel on Each Arm” zahacza o dźwięki The Rolling Stones, w “The Lil’ Things”, „Stupid Things” o łagodnego bluesa, a ballada “What Would I Be” ma znamiona utworu gospelowego. Niezwykle intrygującym utworem jest „Never Give Up”. Musiałem przesłuchać piosenkę kilka razy, żeby się ustosunkować do niej. Przesłanie dosadne, wyraźne i wzniosłe, toteż warstwa instrumentalna równie pompatyczna. W utworach o wydźwięku symfonicznym nie trudno zatrzeć się o kicz. Na szczęście nowoczesny bit zgrabnie spoił rytmy r’n’b i te typowo klasyczne. Co do wysokiej i delikatnej barwy głosu Robina można się w końcu przyzwyczaić. Na albumie zdecydowanie króluje chill- outowa bossa nova.
Album dopracowany pod każdym dźwiękiem: łagodny, rytmiczny, romantyczny.
Na zachętę “All Tied Up”: