Po pierwszych koncertach Moniki Borzym za oceanem pojawiły się fantastyczne recenzje jej występów i płyty, a jej talent stawia się w szeregu awangardy wokalistów jazzowych nowego tysiąclecia. Jedną z pierwszych recenzji, na gorąco po koncercie Moniki, opublikował na stronie JAZZTIMES szanowany amerykański dziennikarz Christopher Loudon.

– Od dawna w jazzie docierającym do nas zza granicy nie pojawiło się zjawisko równie świeże i kuszące co Monika Borzym. Z teorią jazzu, kompozycją i wykonawstwem – dwudziestojednolatka z Polski zapoznała się w swojej ojczyźnie, a od kilku lat kontynuuje naukę w USA. Zaczęła w Frost School of Music na Uniwersytecie w Miami, a obecnie jest słuchaczką Akademii Muzycznej w Los Angeles. Podczas studiów na Florydzie, wokalistka spotkała Matta Piersona, uznawanego za najlepszego producenta współczesnej sceny jazzowej i zafascynowała się nim. Wraz z aranżerem Gilem Goldsteinem (kolejny as w kolekcji), Pierson pomógł nadać kształt niedawno wydanemu debiutanckiemu albumowi Borzym pt. Girl Talk a także otoczył ją gronem muzyków z najwyższej półki, wśród których znaleźli się pianista Aaron Parks, basista Larry Grenadier, perkusista Eric Harland i saksofonista Seamus Blake.

Prezentowanie bardzo różnorodnych utworów na pierwszych krążkach nie jest rzeczą niezwykłą, gdyż służy udowodnieniu, że początkujący artysta porusza się sprawnie po wielu obszarach. Tego typu eklektyzm – doskonale widoczny na całym krążku Girl Talk – mógłby w zasadzie sprawiać wrażenie pewnego rozstroju, jednak w przypadku Moniki rozległość stylistyczna utworów, które umieściła się na płycie ukazuje rozmach jej imponującego talentu.

W brzmieniu Borzym słychać silny wpływ wielce utalentowanej Kat Edmonson, spod którego przebija Melody Gardot. Tym co łączy Monikę z obiema wokalistkami jest równie rzadka co urzekająca umiejętność stworzenia brzmienia które jest jednocześnie ostre i słodkie. W swoich interpretacjach, artystka sięga poziomu umiejętności Tierney Sutton (nota bene swojej wykładowczyni w Akademii Muzycznej) i Madeleine Peyroux; innymi słowy – znajduje się w awangardzie wokalistów jazzowych nowego tysiąclecia.

Zgodnie z zawartą w tytule sugestią, 12 utworów wybranych na album wybrano spośród szerokiego spektrum wokalistek i autorek piosenek popowych, od Joni Mitchell przez Fionę Apple po Feist i Estelle. Borzym otwiera płytę wytrawną i seksowną wersją You Know I’m No Good Amy Winehouse, której smutne wprowadzenie odegrane na harmonii (od tego jest Parks) przywodzi na myśl zadymionej atmosfery paryskich boîte z lat 30-tych ub. wieku. Sposób w jaki odczytuje Extraordinary Machine Fiony Apple cieszy swoistą gibkością, podejście do Appletree Eryki Badu – promienną pewnością siebie, a American Boy Estelle przekształca w tryskającą życiem bossa novę i przypomina lekko skrępowaną swawolność Stacey Kent w Ice Hotel.

Powiew jesiennego wiatru niosący pewien chłód – oto najlepsza definicja nostalgicznego wykonania Gatekeeper (Feist), natomiast w Possibly Maybe Bjork, poszarpana melodyka bębnów Harlanda nadaje utworowi, swoją mistrzowską lekkością, zwiewność tajemniczej mgiełki, ponadto wyjątkowo godna uwagi jest gra ciemności i światła w Thank You Dido. Jednak tym co wśród utworów wykonywanych przez Borzym zapewne magnetyzuje najsilniej jest otwierające oczy Even So Rachael Yamagaty z zawartą w piosence huśtawką naznaczonej bólem eteryczności i słodkiej zadumy przywodzącą na myśl klasyczne wykonanie When the World Was Young przez Peggy Lee.

Borzym staje najbliżej standardów jazzowych w The Dry Cleaner from Des Moines (Mingus i Mitchell), który z Piersonem w przemyślny sposób przetworzony na niezbyt szybki kawałek swingowy i w Down Here Below (Abbey Lincoln) podszytego cichą rozpaczą godną Lincoln, a może i samej Billie Holiday.

Gdyby sądzić po Girl Talk, Borzym ma potencjał, by stać się ważnym głosem muzyki jazzowej, zwłaszcza jeśli nadal będzie zapraszać do pomocy talenty na miarę Piersona i Goldsteina.

inf. Sony Music