Ten koncert będzie mi się kojarzył z tłumami ludzi i niekończącą się kolejką do klubu. Polu-fani jak zawsze dopisali, a 20 listopada, w warszawskich Hybrydach, na pewno nikt z zespołu nie zawiódł ich oczekiwań. Śmiali się razem z rozgadanym Kubą Badachem, śpiewali, gdy ten czasem postanowił oddać im głos, a przede wszystkim tańczyli w różnych miejscach, bo koncert był bardzo energetyczny. I wszystko to rzeczywiście tak jak zapowiedział wokalistka: przeniesione jak z płyty wprost na scenę, ale z większym groovem, rockowym brzmieniem, podwójnym powerem.

I zawsze jeśli mowa o mocnym uderzeniu, to przychodzi mi na myśl „Na Ostrzu Noża”, które zostało zaśpiewane i zagrane także i tym razem. Pojawiły się też oczywiście wszystkie utwory z krążka „Trzy Metry Ponad Ziemią”, wydanej 21 października, a Poluzjanci zaczęli występ od „Prostej Piosenki” z drugiej płyty. Wykonanie było o tyle zaskakujące, że w nowej, “cięższej” aranżacji, ale zespół powrócił do tego utworu raz jeszcze już w trakcie bisów, którym nie było końca. Nie zabrakło też tytułowego singla „Trzy Metry Ponad Ziemią”, albo mojej ulubionej piosenki „Miejski”, która najbardziej musiała trafiać do ludzi siedzących na barze lub na poręczach, bo to przecież oni znajdowali się najbliżej odpowiedniej, „romantycznej” i „bajkowej” wysokości. Na koncercie pojawiło się też kilka starszych utworów, np. „Tylko Ty i Ja”. Muzycy, mimo trasy koncertowej, w której są od 15 listopada, zaprezentowali się na sto procent. Wzruszyli mnie przy piosence „Czarno-Biały”, a roztańczyli przy utworze „Dwa Na Dwa”. I oczywiście wszystko ze wspomnianą ogromną dawką groovu, który nie pozwalał ustać w miejscu.

I to nie tylko mi. Poluzjanci byli w świetnej formie i na pewno sami wiedzą najlepiej, jak działają na publiczność. Ludzie chcą z nimi nawiązywać kontakt i słuchać tekstów piosenek, które znają na wylot, mimo, że upłynął dopiero miesiąc od premiery. Muzycy są jak dobrzy kumple, przy których się żartuje i przy których z publiczności mogą dochodzić indiańskie okrzyki, bo i tak skończy się to śmiechem całej klubowej sali. Jednym słowem chłopaki podeszli nas z każdej strony – tej muzycznej, lirycznej i osobowościowej. Nie było szans – na coś innego niż dobra zabawa.