Z Gary Guthmanem spotkałem się podczas jego wywiadu w Polskim Radio. Bardzo się stresowałem i nie byłem pewien czy dam radę porozmawiać z tak znakomitym i znanym praktycznie na całym świecie muzykiem. Okazało się, że Pan Gary jest bardzo sympatyczny, otwarty, zabawny. Przejdźmy do wywiad.

Gary Guthman pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ukończył studia. Następnie przeniósł się do Kanady na wiele lat. Grał z wieloma artystami, były to nagrania studyjne jak i koncerty. Trwało to 25 lat, po czym przeniósł się do Polski.

Mateusz Ryman: Od około trzech lat mieszka Pan w Polsce, jak się Pan tutaj odnalazł, z czym miał Pan największy problem?
Gary Guthman: Największym problemem był język polski, prawdę mówiąc. Zresztą jest to zawsze największy problem dla ludzi przybywających do Polski z innych krajów. Dla ludzi mówiących jedynie po angielsku, język polski jest bardzo dziwny ponieważ ma trudną gramatykę, zupełnie inną niż angielska. Dlatego też język był dla mnie największym stresem kiedy przeprowadziłem się do Polski. W tej chwili mówię coraz lepiej, nadal się uczę, w zasadzie codziennie czytam książki, gazety, oglądam polską telewizję, dużo mi to daje. Jeśli chodzi o inne aspekty – nie ma ich, bardzo lubię Polskę, bardzo mi się tu podoba.
Od trzech lat jestem rezydentem i za kilka miesięcy dostanę obywatelstwo Rzeczpospolitej Polski. Moi koledzy z Ameryki się śmieją, mówią „mieszkasz w Polsce – wow!, dlaczego?”. Jest wiele powodów, jednym z nich było zaproszenie mnie przez polskich muzyków do wspólnego udziału w festiwalach jazzowych . Następnie – wiele tras koncertowych po Polsce. A podczas jednego z pobytów poznałem piękną Polkę, która została moją żoną.

Powiedział Pan, że za kilka miesięcy otrzyma Pan polski paszport, trudno było go uzyskać?
Bardzo trudno! Przede wszystkim urzędników interesowało po co ja tutaj w ogóle przyjechałem i po co chcę zostać. Cały proces trwał trzy lata.Zdarzało się, że urzędnicy bez zapowiedzi przychodzili do naszego domu. Wyglądało to jak w filmie „Zielona karta”. Nie było rzeczy której by nie sprawdzili, począwszy od naszych (wspólnych z żoną) zdjęć, kontrolowaniu czy w łazience są moje rzeczy, kończąc na wyjmowaniu z kosza na śmieci korespondencji i rachunków aby potwierdzić czy przychodzą również na moje nazwisko. Chcieli mieć pewność, że przyznając mi obywatelstwo faktycznie na nie zasługuję, że chcę naprawdę zamieszkać na stałe w Polsce.

Jakie miał Pan dziwne przygody w Polsce, nie muzyczne a bardziej życiowe?
Pamiętam taką jedną historię, kiedy razem z żoną jechaliśmy samochodem i nagle spojrzałem na jeden z billboardów, który mijaliśmy. Zauważyłem słowo ,,IMPREGNACJA” napisane wielkimi literami z dopiskiem ,,50 zł”. Bardzo się zdziwiłem ponieważ to słowo jest bardzo podobne w wymowie do angielskiego słowa „In Pregnant” (w ciąży – przypis red.), które ma inne znaczenie. I powiedziałem do mojej żony: ‘Małgosiu, wiesz co? Ja to robię za darmo’. Od tej pory jest to moje ulubione polskie słowo {śmiech}.

Porozmawiamy o muzyce. Z pochodzenia jest Pan Amerykaninem. Mieszkał Pan w Kanadzie, gdzie dawno temu wygrał Pan przesłuchanie na pierwszego trębacza Edmonton Symphony Orchestra, pamięta Pan tę chwilę? Może nam coś więcej o tym powiedzieć?

Niewątpliwie jest to skomplikowana historia. Zaczęło się od programów telewizyjnych, w których występowałem przez 2-3 lata co noc, było to bardzo męczące. Po około dwóch latach grania jedynie muzyki popularnej postanowiłem zostać pierwszym trębaczem Edmonton Symphony, ponieważ miałem do tego predyspozycje. Uczyłem się gry klasycznej, więc wiedziałem jak robić to dobrze. Wziąłem udział w przesłuchaniach i je wygrałem. Dwa tygodnie przed podjęciem pracy z tym świetnym zespołem, serce podpowiedziało mi, że muszę grać jazz, nie klasykę – bo to co kocham najbardziej to właśnie muzyka jazzowa. Byłem młody i impulsywny, a tę historię zna większość muzyków w Kanadzie. Nie na co dzień do tak elitarnej orkiestry dostaje się młody chłopak, po czym mówi, że jednak rezygnuje, bo coś innego w duszy mu gra. Było to wielkie zaskoczenie w kanadyjskim świecie muzyki poważnej.

Jest Pan znakomitym trębaczem, znanym na całym świecie, jak to się stało, że wybrał Pan ten instrument?
Zaczęło się od moich rodziców, którzy dorastali w Los Angeles, w tzw. ,,Złotej Erze Big Band’u”. Jako młody chłopiec znalazłem w domu stare płyty winylowe wśród których najwięcej było nagrań Harry James’a – ulubieńca mojej matki. Kiedy usłyszałem jak gra, postanowiłem zostać trębaczem, tak jak on. Moja mama była bardzo szczęśliwa z tego powodu. Miałem wtedy 9 lat.

Grał Pan z największymi orkiestrami na świecie, z takimi osobistościami jak Tony Bennett czy Aretha Franklin, jakie to uczucie stać na jednej z scenie z takimi legendami muzyki?
Oczywiście miałem wiele szczęścia, że mogłem się tam znaleźć. Można powiedzieć, że pojawiłem się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Jest to świetne uczucie, kiedy można uczyć się od ludzi, którzy mają ogromne doświadczenie. Nauczyłem się od nich wszystkich bardzo dużo, w tej chwili mogę powiedzieć tylko jedno, że jestem im bardzo wdzięczny za wszystko.

Wziął Pan udział w nagraniu płyty „Moments” Filipa Wojciechowskiego, to było Pana pierwsze spotkanie z Filipem?
Filip był pierwszym polskim muzykiem, którego poznałem i który zaprosił mnie do Polski. Trzeba wiedzieć, że Filip jest nie tylko znakomitym muzykiem ale i kompozytorem. Z wielką chęcią wziąłem udział w projekcie „Moments”. To dzięki Filipowi poznałem Włodka Pawlika.

W jakich okolicznościach Panowie się poznali?
Mieliśmy z Filipem zagrać koncert podczas Międzynarodowego Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu .Kilkanaście dni przed naszym występem Filip powiedział mi, że niestety nie może wystąpić. Zasugerował mi żebym zadzwonił do Włodka Pawlika, zdaniem Filipa, najlepszego pianisty . Zadzwoniłem do Włodka i zapytałem czy mógłby zagrać ze mną. Zgodził się i tym sposobem wystąpiliśmy razem. To był początek naszej współpracy.

Dobrze, że wspomniał Pan o p. Włodku Pawliku, ponieważ mieli później Panowie okazję znowu się spotkać i pracować na ścieżką dźwiękową do filmu „Rewers”.
Tak, to prawda. Od koncertu w Kaliszu minęły dwa lata kiedy Włodek zadzwonił do mnie z pytaniem czy nie zechciałbym wziąć udziału w nagraniu muzyki do „Rewersu”. Wszyscy wiedzą z jakich lat jest historia poruszana w filmie. Potrzebowali muzyka, który będzie mógł zagrać w sposób odpowiedni do stylu lat pięćdziesiątych., dlatego też zaprosili mnie do współpracy. Byłem bardzo szczęśliwy kiedy Włodek otrzymał Złotego Lwa na Festiwalu Filmowym w Gdyni za najlepszą ścieżkę dźwiękową. Od tamtego czasu graliśmy z Włodkiem wiele koncertów, właśnie z muzyką do filmu „Rewers”, ale nie tylko.

„Solar Eclipse” jest Pana pierwszą płytą, która nagrana została z polskimi muzykami, jak w ogóle do tego doszło?
Jest to moja pierwsza płyta całkowicie nagrana z polskimi muzykami. Wcześniej wielokrotnie razem koncertowaliśmy traktowaliśmy się jak rodzinę. Czasami bywa tak, rzadko, ale jednak, że muzycy bardzo podobnie reagują muzycznie, można powiedzieć, że czytają sobie w myślach, tak właśnie było ze mną i Triem Filipa Wojciechowskiego.
Opowiem coś ciekawego. Miałem niedawno koncerty w Kanadzie na festiwalach jazzowych a niestety mój polski zespół nie mógł ze mną polecieć. Zaprosiłem więc do grania ze mną muzyków z Kanady. Kiedy z Filipem Wojciechowskim, Cezarym Konradem i Pawłem Pańtą skończyliśmy pracę nad płytą „Solar Eclipse” wysłałem ją do posłuchania muzykom kanadyjskim aby mogli zapoznać się z nowym materiałem. Zachwyceni Kanadyjczycy zapytali mnie skąd wziąłem takie znakomitości ?!? Z dumą odpowiedziałem, że są Polakami z którymi stale współpracuję! Moim zdaniem polscy muzycy grają z wielkim sercem a to jest dla mnie najważniejsze. Dlatego właśnie postanowiłem z nimi nagrać płytę w Polsce.

fot. wytwórnia kadrów