Długo, i z niecierpliwością czekałem na możliwość posłuchania tej artystki na żywo po raz kolejny. Z pewnością nie byłem jedyną osobą, której ten czas się dłużył, gdyż mimo zimna do klubu Eter przybyło bardzo dużo ludzi. Nic dziwnego, już trzy lata temu, gdy jeszcze nie tak znana nigeryjska piosenkarka zaśpiewała w dawnej Strefie WZ, fani stawili się licznie. Tym razem jednak frekwencja była znacznie wyższa.

Koncert był częścią tegorocznej edycji Ethno Jazz Festiwalu. Tak jak podczas dwóch poprzednich wieczorów, przed Nneką wystąpił support, zespół Publish  the Quest. Mieszanka reggae, funky i ska, jaką zaprezentowali, była dosyć ciekawa,  wystarczająco dobra by skutecznie rozgrzewać  zebranych pod sceną i na balkonie już od godziny 19:00.  Po około 40 minutach, bez zbędnego filozofowania i zapowiedzi, Publish  the Quest opuścili scenę, a nieciały kwadrans później, punktualnie o godzinie 20:00, pojawiła się Nneka wraz z zespołem. Punktualność  była niestety jednym z niewielu plusów podczas tego wieczoru.

Miałem przyjemność słuchać Nneki na żywo podczas jej poprzedniej wizyty we Wrocławiu, i nie da się ukryć że tamten koncert oraz sobotni były zupełnie inne, niestety na nie korzyść tego drugiego. Przede wszystkim różniła je czas trwania. Tym razem usłyszeliśmy zaledwie 10 -12 utworów, a właściwa część wieczorku trwała ledwie ponad godzinę. Jak można było przeczytać w relacjach z koncertu chociażby w Warszawie, występ składał się z dwóch części. Wrocław niestety nie miał takiego szczęścia. Dodatkowo jeszcze artystka ukradła sporo z tego czasu, dość długo prowadząc monolog na temat swojej ojczyzny i polityki. Był to wstęp do utworu V.I.P. Już drugi raz miałem okazję tego wysłuchać, i nie zrobiło to na mnie wrażenia, tym bardziej że piosenkarka mówiła dokładnie to samo, i tak samo. Zgromadzona publiczność przyszła na koncert, posłuchać muzyki, a nie na wiec polityczny, i w pewnym momencie dało się słyszeć gdzie niegdzie pomruki niezadowolenia. Również wśród towarzyszących Nnece muzyków, dało się zauważyć lekkie rozdrażnienie. Podczas całego występu dało się niestety wyczuć coś bardzo niepokojącego. Źródłem tego była sama gwiazda wieczoru. Przeciekało to między gestami, krokami, słowami. W wizerunku Nneki  pojawiła się odrobina gwiazdorstwa, i to w nie najlepszym wydaniu. To już nie jest ta sama, skromna, swojska dziewczyna, która oczarowała słuchaczy przed trzema laty. Oby tylko nie poszła w ślady swojej starszej koleżanki, do której jest porównywana, i nie stała się drugą Lauryn Hill.

Gdyby nie porażający wokal i niesamowite, koncertowe wersje utworów tak dobrze nam znanych, koncert można by uznać za nie udany. Wszystkich zachwycił cover jednej z moich ulubionych piosenek, Sweet Dreams, w wersji lekko reggae, który płynnie przeszedł w Suffri. Kolejnym porywającym utworem był oczywiście niezapomniany Heartbeat, który rozpoczął się przy zgaszonych światłach, długą solówką na klawiszach. Dopiero po chwili włączyła się Nneka, która zniknęła  z boku sceny. Niemal połowę tego kawałka artystka zaśpiewała odwrócona tyłem do widowni, co mogło niektórym się nie podobać. Sądzę że był to jednak fajny manewr, budujący napięcie. Gdy Nneka odwróciła ponwnie twarz do publiki, i dołączyli się pozostali muzycy, fani po prostu oszaleli. Bardzo żywe przyjęcie wywołał również pierwszy singiel z ostatniej płyty, Soul is heavy, a także popis gry na głośniku i gitarze elektrycznej (Do you love me now), w wykonaniu samej piosenkarki.

Zdecydowanie dopisała  publiczność, roztańczona, rozśpiewana i rozkrzyczana, bardzo żywo reagująca na każdy kolejny utwór. Chociaż i tutaj nie obyło się bez drobnych zgrzytów, przepychanek i walki o miejsce. Niektórzy też za bardzo wczuli się w klimaty rastafariańskie. Interweniować musiała ochrona, wyprowadzając pijanego pana z tlącym się cygarem spod samiuśkiej sceny. Standardowo fani nie chcieli Nneki wypuścić, domagając się bisu. Wokalistka wyszła na scenę w towarzystwie supportu, co było nie do końca przemyślane. Drobniutka artystka zgubiła się w tłumie muzyków, a sam wykon wypadł blado. Na dodatek po odśpiewaniu jednego bisu wszyscy definitywnie ze sceny zeszli, i już na nią nie wrócili.

Czuję lekki niedosyt, i jestem trochę zawiedziony. Mam nadzieję że moje obawy co do przemiany Nneki są bezpodstawne, a artystka była po prostu zmęczona. Oby przy następnej wizycie we Wrocławiu, czy też innym polskim mieście było tak jak dawniej, czyli lepiej.

[nggallery id=45]