Najnowszy album Hiromi to przebojowa mieszanka różnych stylów muzycznych. Rocka – choć brak tu gitar elektrycznych. Widocznie jednak nie są do grania tej muzyki potrzebne. Energią i pazurem „Voice” nie ustępuje bowiem żadnym rockowym zespołom. Może dzieje się tak za sprawą Simona Philipsa, perkusisty znanego z nagrań Judas Priest, Toto czy The Who?

Muzyki klasycznej – klasyczne są tu melodie, a na dodatek na końcu płyty znajdziemy uwspółcześnioną wersję Sonaty Patetycznej Ludwiga van Beetheovena. Zresztą zwrot w kierunku klasyki to w przypadku tej artystki żadna nowość. Hiromi przerabiała już na jazzowo utwory Debussy’ego czy Pachelbela.

I oczywiście jazzu – Hiromi to pianistka i kompozytorka przede wszystkim jazzowa. Są jej improwizacje lekko kanciaste (ale nie w sensie monkowskim), precyzyjne. Technika doprowadzona do szaleństwa. Hiromi gra nadzwyczaj pewnie i świadomie, ale z taką lekkością i świeżością jakby nie ciążyło na niej żadne doświadczenie. A tego przecież Hiromi ma bardzo dużo – blisko współpracowała przecież ze Stanleyem Clarkiem czy Chickiem Coreą.

Świetnie układa się też jej współpraca z Anthonym Jacksonem. To trzeci album, na którym grają razem. Tu legendarny basista nieco schowany, choć to przecież zrozumiałe. Wtóruje unisono Hiromi (jak w „Labirynth”), rzadziej wypuszcza się kontrapunktem (robi to doskonale w „Desire”). Niejednokroć podrzuca triu niezbędny groove.

W rezultacie otrzymujemy nagranie dynamiczne, żywe, wirtuozerskie. Chwytliwe, powtarzalne frazy, momentami przypominają rockowe riffy (choćby w tytułowym „Voice”). Melodia jest zawsze czytelna – czasami lekko podniosła, dużo rzadziej rzewna, stale wpadająca w ucho. Są też na płycie momenty refleksyjne. Utwór „Haze” grany solo na fortepianie to numer z kategorii „wywołujących bliżej nieopisaną tęsknotę”.

W skrócie – warto „Voice” posłuchać.