O Adze Zaryan pisze zawsze tak samo, mianowicie, że to jedna z niewielu polskich wokalistek, którymi możemy pochwalić się w świecie – zdania nie zmieniam. W zeszłym tygodniu artystka wydała kolejny album poświęcony twórczości Czesława Miłosza, tym razem w po polsku. W najnowszym numerze magazynu Male Men możemy przeczytać obszerny wywiad z Agą, w którym opowiada o swoich początkach i drodze do wielkiego świata muzycznego. Cały wywiad ozdobiony zdjęciami wykonanymi przez Jacka Porembe. Po skoku możecie przeczytaj fragment rozmowy, całość w dwudziestym pierwszym numerze magazynu.

Przez 12 lat była bardzo poukładana – muzykę łączyła z pracą w szkole, każdy dzień miał swój stały rytm. W Nowym Jorku zobaczyła, że tak żyje większość artystów. Odkąd całkowicie poświęciła się śpiewaniu, brakuje jej czasu na wszystko inne – rytm został zaburzony. To nie takie złe, ale teraz wszystko musi zapisywać w kalendarzu, ustawiać przypomnienia w telefonie: o 10 spotkanie z „Malemenem”, miks płyty o 13, pranie o 16, o 6 wylot do Tokio na koncert.

Chciała zostać aktorką i grać w teatrze. Jeszcze jako dziecko razem z młodszą siostrą wystawiały naprędce improwizowane sztuki dla rodziców i ich przyjaciół. Siostra często ograniczała się do roli rekwizytu – była wtedy maleńka, główną aktorką i gwiazdą była Agnieszka. Później, już jako nastolatka, nałogowo chodziła do teatru – znała wszystko, co właśnie wystawiano w Warszawie, w Zakopanem, gdzie często spędzała wakacje i ferie, biegała do Teatru Witkacego, a po spektaklu do kawiarni na jego tyłach. Fascynował ją panujący tam artystyczny klimat, aktorzy na wyciągnięcie ręki. Marzyła, by być wśród nich, jedną z nich. Myślała o tym na tyle poważnie, że o pomoc w przygotowaniach do egzaminu do szkoły teatralnej poprosiła Krzysztofa Majchrzaka. Pracowali nad fragmentem „Pana Tadeusza”, ona odgrywała postać Telimeny. – Traumatyczne przeżycie – śmieje się Agnieszka Zaryan, właścicielka jednego z najlepszych jazzowych głosów na świecie. – Miałam 17 lat i on mnie pyta, kim ta Telimena była. Więc ja skrupulatnie tłumaczę. On przerywa mi nagle i mówi: „Nie! Ona była kurwą! Rozumiesz? I teraz tak to zagraj!”. Poczułam, że robię się czerwona jak burak.

Do roboty
Na pierwszy rzut oka trudno odróżnić Agnieszkę Skrzypek od Agi Zaryan. I tu – gdy siedzi przede mną, i tam – na scenie bije od niej najzwyklejsza w świecie, a przecież tak rzadko spotykana u ludzi na co dzień, skromność. Aga nigdy zachłannie nie walczyła o sukces. Występowała wtedy, gdy ktoś ją zaprosił. Sama nie zabiegała o koncerty, nie bywała na imprezach zamkniętych. Od samej tej nazwy ją wykręca. – Brzydzę się takiej nachalnej autopromocji, tego targowiska próżności, wchodzenia mediów z buciorami w życie prywatne. Rolą artysty jest tworzenie, to jego twórczość powinna być obiektem promocji – tłumaczy Zaryan. Patrzy z wielką uwagą, tak jak podczas koncertów na swoją publiczność, jakby z każdym z osobna chciała złapać kontakt, zamienić słowo. Ale bez narzucania się. Bez popisywania. Siedząc tak naprzeciwko jednej z najzdolniejszych wokalistek w naszym kraju, artystki regularnie koncertującej za granicą, Polki, która jako pierwsza i jedyna nagrywa płyty dla legendarnej wytwórni Blue Note, uświadamiam sobie, że żyję w świecie, gdzie normalność jest cnotą. Z tych cnót najwyższych.
– Nie lubię słowa „sukces”. Nie lubię wyolbrzymiania różnych faktów i dokonań. Nie wiem, czy kiedyś powiem otwarcie, że odniosłam sukces, bo nadal jestem w drodze, doskonalę się. W sztuce rzadko mam poczucie pełni i doskonałości. Odnosimy komercyjny sukces i to cieszy, ale nadal tyle jest przede mną.
– Po prostu robota? – staram się dociec sposobu, w jaki Aga Zaryan traktuje swoją pracę, talent, sztukę.
– Moim zawodem nie jest bycie celebrytką, ale praca. Żal mi czasu, by iść na otwarcie sklepu ze sztućcami albo kolejnego salonu z perfumami, bo ja w tym czasie nagrywam, piszę nowy tekst lub koncertuję, a jak mam wolny wieczór, to wolę pójść z przyjaciółką na drinka lub z mężem do kina, albo spędzić go ze swoją rodziną. Poza tym dla mnie to jest tak niesamowite, że ja mogę robić to, co robię, że trochę się boję do tego przyzwyczaić, nie chcę mówić 
o tym za wiele, by tego nie zapeszyć. Wiele lat czekałam na moment, w którym muzyka wypełni większość mojego życia.
– Któregoś dnia wstaniesz i okaże się, że bajka się skończyła?
– Tak też bywa w tym świecie. To jest nie do przewidzenia. Ale kiedy ma się głowę pełną pomysłów i nie marnuje się czasu, mam nadzieję, że tak się nie dzieje. (…)