Fink a w zasadzie to Fin Greenall jest Anglikiem, który swoją przygodę z muzyką rozpoczął w 2000 roku. Wszystkie jego płyty zostały wydane przez Ninja Tune. Co już wielu, którzy label znają powinno dać do zrozumienia, że nie jest to od taki sobie artysta. Ale nie będę pisał o jego życiu, zajmijmy się tym co nas interesuję najbardziej – muzyką. Zapraszam do przeczytania (nie za długiej) recenzji jego ostatniego wydawnictwa Perfect Darkness.

Fink jest jednym z tych artystów, którzy hipnotyzują. Pracował, m.in. z Amy Winehouse podczas sesji nagraniowej płyty Frank. Pod koniec czerwca wyszła jego piąta płyta zatytułowana Perfect Darkness. Rodzaj wykonywanej muzyki tego pana bardzo ciężko określić. Każda strona muzyczna taguję ją inaczej, dlatego postanowiłem sam nadać jej stylistykę. To co gra Fink nazywam akustycznym soulem z domieszką delikatnego jazzu. W Perfect Darnkess nie ma spinania się, wszystko jest powoli, nawet jak słucha się płyty to człowiek inaczej reaguje na otoczenie, staje się bardziej spokojny – ja tak mam. Jako ciekawostkę dodam czas sesji nagraniowej nad którą czuwał Billy Bush, trwała 20 godzin! To bardzo mało czasu a Finkowi wystarczyło aby nagrać arcydzieło – nie przesadzam. Każdy kto kocha spokojne ballady, pokocha Finka i jego perfekcyjną ciemność. Tytuł dość znaczący w klimacie płyty, jest na niej sporo gitar, które mają brudne brzmienie, co w efekcie nadaje jeszcze więcej klimatu. Na albumie znalazło się 10. utworów, każda w podobnym charakterze z tym, że nie ma nudy. Fink buduję napięcie u słuchacza, zaczyna się spokojnie i z każdą minutą napięcie rośnie. Nie mam swojego ulubionego utworu, ciężko byłoby mi wybrać, na pewno jest to płyta, której na długo nie wyrzucę z iPoda! Poniżej tytułowy utwór z płyty.