Muzyk roku, dekady, najwspanialszy talent nowoczesnego jazzu. Tak od pewnego czasu określa się to co wyczynia pianista Vijay Iyer. Na najnowszej płycie „Tirtha”, Iyer dokooptował dwóch żyjących w Nowym Jorku hindusów – grającego na gitarze Prasannę oraz tablecistę Nitin Mittę i stworzył najbardziej wschodnią ze swoich płyt.
Tak jak hindus zaklina węże, tak „Tirtha” zaklina słuchacza. A więc najpierw tylko kołysze, faluje, drga. Z czasem stopniowo się nasila, aż do momentu w którym popada w istny obłęd. Za chwilę jednak koi uspokajającą melodią. Gdzieniegdzie jakby w oddali, da się usłyszeć strzępy wokalu.
Fortepian z gitarą tkwią w przedziwnej relacji – ich ścieżki się przenikają, zawijają niczym serpentyny. Chwilami wiją się tak wściekle, jakby nie mogły wytrzymać w tym wzajemnym uścisku, innym razem przypominają unoszące się ku powietrzom kłęby dymu. W kilku kulminacyjnych punktach nabierają tak ogromnej intensywności, że aż zaczynają autentycznie niepokoić. Wpędzają słuchającego, mimo jego woli, w bliski amokowi, stan transu.
Nigdy jednak nie trwa to zbyt długo. Iyer po chwili świadomie odpuszcza rywalizację i tańce z Prasanną, oddając mu przestrzeń dla samotnych gitarowych improwizacji.
Tak jak w przypadku płyt poprzednich („Historiocity” – 2009), „Tirtha” jest arcyciekawa rytmicznie. Tabla, na której Nitin wybija zniuansowane rytmy, to rodzaj hinduskiego bębna, kociołka. Charakterystyczny jest jego dźwięk – nieco płytko brzmiący, pykający, przypominający tupanie stukot.
„Tirtha” to olśniewające połączenie tradycji muzyki hinduskiej i zachodniej. Pewniak na liście najlepszych płyt roku.