Przedwczoraj zapoznawałem Was z Lennym Haroldem i wspominałem bardzo ogólnie o jego debiutanckiej płycie „The Journal of Wonders (Tale of the phoenix in the moon labyrinth)”. Dziś podejmę próbę zrecenzowania jej. Krążek, którego słucham dopiero od paru dniu i być może jest to za wcześnie aby podejmować oceny, ale chęć podzielenia się z Wami moimi przemyśleniami zwyciężyła…

Dla przypomnienia premiera płyty odbyła się w marcu 2011 roku, za produkcję odpowiadają Cass May, Taylor Ryan oraz Salomon Cortes WMC Productions. Album zawiera 14 utwórów.

Płytę kojącymi dźwiękami fortepianu rozpoczyna utwór „The Phoenix Cry”, słychać również gitarę, skrzypki, chórki, po czym po upływie minuty, piosenka nabiera dynamicznego i wyrazistego charakteru, pełna werwy, a nawet w pewnym sensie patosu. „The Phoenix Cry” stanowi wstęp do albumu, dobrze oddający charakter całej płyty: klasyczne dźwięki żywego instrumentarium, w połączeniu z nowoczesnymi i elektronicznymi brzmieniami. Kolejny utwór to „It’s not o.k.”, pierwszy singiel do którego nakręcono teledysk. Jak dla mnie bardzo trafiony wybór. Do tego chwytliwy, ale nie tandetny refren. Chociaż rzeczywistość jest nieprzewidywalna i nie ma doskonałego przepisu na przebój to piosenka powinna mieć potencjał powszechnej akceptacji wśród słuchaczy. Nurt nowoczesnego r’n’b słychać w utworach „Helpless” (dobry pomysł na wykonanie linii melodycznej) oraz „Couture”– dynamiczny kawałek , w którym bit przypomina przyspieszone bicie serca. „Surprise”– z reguły piosenki o podobnej stylistyce mnie nudzą, ze względu na swoje leniwe brzmienia, ale w tym przypadku była to miła niespodzianka. Gitara, którą usłyszymy w drugiej połowie utworu niewątpliwie dodaje pikanterii, a przejmujący głos Lennego dopełnia całość. „In my arms”– utwór w stylu retro, miło usłyszeć tamburyno, gitarę i instrumenty dęte w jednej piosence, solówka na trąbce brzmi wyśmienicie.

Na płycie usłyszymy również rytmy Bossy-novy w uworze „Understand me”. W tym przypadku można doszukać się wpływów do brzmień z płyty Robina Thicke „Sex Therapy The Experience”. „Fascination” to kolejny utwór warty uwagi. Mimo, iż trwa zaledwia 2:45 min., to sposób w jaki piosenka ewaluuje dźwiękowo zafascynował mnie wręcz, jak w tytule. Proszę państwa, niełatwo dziś skomponować w szeroko pojętej muzyce rozrywkowej piosenki o czasie trwania 7 minut ( obecnie średnia długość utworu muzycznego to ok. 3 minuty), która nie będzie nudna lub przewidywalna. Uważam, że utwór„Waiting on yesterday” stanowi udany wyczyn, a jej schemat wcale nie polega na pojawieniu się w akompaniamencie nowego instrumentu co minutę… Na płycie nie brak również dźwięków funky, mowa o „Voodoo”. Zwieńczeniem albumu jest piosenka-hymn „Love at the end”, w stylistyce gospel. Trochę patetyczna, ale w pozytywnym słowa znaczeniu.

Podsumowując: Album „The Journal of Wonders (Tale of the phoenix in the moon labyrinth)” w idealnych proporcjach łączy dźwięki nowoczesnego r’n’b, wrażliwego soul, akustycznych instrumentów a także dźwięków electro. Cechą charakterystyczną płyty jest niewątlipwie pełen ekpresji przejmujący głos Lennego. Jedyne co mnie trochę razi to podobieństwo w górnych partiach do kobiecego głosu (pomocne było obejrzenie teledysku i utwierdzenie w przekonaniu, że śpiewa jednak mężczyzna)- myślę, że jeden Justin Timberlake na rynku muzycznym wystarczy. Atutem płyty są przejmujące melodie. Często chwytliwe, ale nie banalne refreny. Nie będę oceniał w skalach od 1-5, czy też od 1-10 bo nie są mi znane ujednolicone kryteria oceny (ktoś zna?), ale płytę umiejscawiałbym na pewno na wysokiej pozycji. Z pełną odpowiedzialnością polecam. Mam nadzieję, że nie zdradziłem jej wszystkich aututów, ani nie przechwaliłem. Zachęcam i jestem chętny na polemikę.