Trochę zwlekałem z napisaniem tego tekstu. Nie lubię pisać negatywnych recenzji płyt muzyków których podziwiam, a o Pieces Of Me wiele dobrego napisać nie mogę.

Ledisi Anibade Young, bo tak brzmi pełne imię i nazwisko piosenkarki, jest niezwykle utalentowaną artystką. Prawdziwą neo – soulową divą. Niesamowity, mocny wokal, mocno zaangażowane i przejmujące teksty oraz ciekawe melodie to jej atuty. Na jej najnowszym krążku niestety zabrakło co najmniej dwóch z nich. Głos oczywiście pozostał, zabrakło dobrych melodii i dzięki temu do serca słuchacza nie trafiają również słowa. Po raz kolejny mam wrażenie że zamiast płyty jednej z moich ulubionych wokalistek, słucham Kellis lub innej Brandy czy Ciary. Ledisi za bardzo oddaliła się od soulu, niebezpiecznie blisko podchodząc do tandetnego r&b. Taka chyba teraz panuje moda, gdyż o ostatnim albumie Angie Stone można powiedzieć to samo, chociaż nie w tak bardzo jak o Pieces Of Me.
Nic nie jest bez wad, i tak samo to co kiepskie czy złe, nie jest takie do szpiku kości, a w przypadku płyty do jakiejś najbardziej środkowej warstwy czy z czego tam się składa krążek. Płytę przed wrzuceniem za najcięższy regał z książkami ratuje sympatyczny kawałek Stay Together , w którym Ledisi towarzyszy Jaheim, trochę rozwrzeszczane (ale właśnie za to ją kochamy )Hate MeShut Up mimo odstręczającego tytułu zachęcające do pokręcenia bioderkami, oraz Turn Me Loosew wersji unplugged. Wielka, wielka szkoda że tak niewiele jest na tym krążku utworów, które na długo zagoszczą w mojej pamięci, a przecież poprzedni album znam na pamięć niemal w całości…