Są dwa oblicza zespołów Ambrose’a Akinmusire. Jedno zawadiackie, zaczepne i z pazurem. Wtedy zespół jedzie po bandzie, demonstrując pełnię umiejętności technicznych, grając z intensywnością bardzo niekiedy złożone struktury.

I drugie – bez miary liryczne. Z wrażliwością, skupieniem i ekspresją, która rozdmuchuje poza ustalone granice język jazzu i kreuje najbardziej niezwykłe z nastrojów.

Ambrose Akinmusire Rift in Decorum- Live at the Village Vanguard

„Rift in Decorum: Live at the Village Vanguard” to z jednej strony dalsze poszukiwania w zakresie formy, brzmienia, koloru dźwięku. Są więc momenty kruchej nostalgii, dziwacznych odlotów i nurkowania w głębiny dźwięku niczym ekipa pionierów zapuszczająca się w nieznane. Ale jest też brawurowa, ocierająca się o telepatyczne porozumienie, interakcja między członkami zespołu w osobach: Sam Harris (p), Harish Raghavan (db), Justin Brown (dr).

To, co najbardziej tu unikalne, to wrażliwość lidera (i jak ta wrażliwość jest współdzielona przez zespół). Dźwięk jego trąbki jest niezwykle ekspresyjny, często bardzo nastrojowy, delikatny. Momentami brzmi zupełnie jak free jazzowiec, popłakując, jęcząc i wykonując szereg innych przejmujących czynności, dla których nie wymyślono jeszcze właściwej nazwy.

Podobno ulubionym instrumentem Ambrose’a jest wiolonczela. Ceni ją za to, że można na niej zagrać pięknie i lirycznie, ale też łatwo z niej wydobyć coś naprawdę dziwnego, niepokojącego i ponurego. To upodobanie pozwala lepiej zrozumieć filozofię Akinmusire. Imponujące jak szeroko pojmuje możliwości swojego instrumentu, jak niecodzienne znajduje sposoby by wydobyć z niego skrajnie różne dźwięki.

Ambrose Akinmusire i koledzy są na wznoszącej fali. Na legendarnej scenie „Village Vanguard” kwartet daje nura w tereny, może jeszcze nie w pełni dziewicze, ale wyposażony w zdumiewającą moc ekspresji, z pewnością sprawia, że muzyka staje się bogatsza o coś unikalnego.

Ocena płyty: