Kenny G to człowiek niesłychanie wierny swoim ideałom i wyborom. Od czterdziestu lat gra na tym samym saksofonie, a od 35 nagrywa albumy które uczniły go jednym z  najlepiej sprzedających się muzyków w historii. Kenny G to także laureat nagrody Grammy, wirtuoz saksofonu i wielka postać  smooth jazzu. W rozmowie z jazzsoul.pl opowiada o swoich życiowych wyborach, licznych inspiracjach i nadchodzącym koncercie w krakowim Centrum Kongresowym ICE.

Nie możemy się doczekać Twojego koncertu 20 czerwca w krakowskim Centrum Kongresowym ICE. Uchyl proszę rąbka tajemnicy, czy planujecie coś specjalnego? Co będziecie grać?

Jestem bardzo podekscytowany na myśl o tym koncercie! Byłem już kilka razy w Krakowie i zawsze było to fantastyczne doświadczenie. Jeśli chodzi o repertuar, to będziemy wykonywać głównie kawałki z lat 80 i 90, może dodatkowo parę nowych numerów. Ale głównie nasze klasyczne utwory, które ludzie już doskonale znają.

A czy możemy się spodziewać również czegoś z Twojego ostatniego albumu „Brazilian Nights”?

Może pojawi się kilka kawałków, ale szczerze to nie planujemy grać zbyt dużo nowych piosenek. Nie przyjeżdżam do Polski tak często, więc myślę że ludzie byliby rozczarowani gdyby nie mogli posłuchać tego, co już znają i chcą słuchać.

W Polsce czasami mówimy, że ludzie lubią jedynie piosenki, które już znają.

Też mam takie wrażenie (śmiech).

Minął ponad rok od Twojego ostatniego albumu. Powiedz mi proszę, co o nim sądzisz z perspektywy czasu. Jesteś zadowolony z końcowego efektu? Czy może po setnym odsłuchaniu płyty zacząłeś dostrzegać jakieś niedoskonałości?

Jestem bardzo zadowolony z „Brazilian Nights”. Zagraliśmy dobrze, to najważniejsze. Te piosenki barcelońskie wyszły znakomicie, dokładnie tak jak chcieliśmy.

Wspomniałeś kiedyś, że nagrywanie tego albumu było całkiem jak test, który trzeba zdać. To był wymagający proces?

Tak, zdecydowanie. Nie tylko dlatego, że nie jest to styl, który wykonuję na co dzień. To było całkiem nowe podejście, więc tak, to było bardzo wymagające. Podobał mi się sam proces nagrywania, lubię się uczyć, poznawać nowe rzeczy. Dzięki temu czuję się lepszym muzykiem, a to jest najważniejsze.

W wkładce do płyty można przeczytać, że całe życie byłeś zakochany w bossanovie. To prawda czy tylko marketingowy chwyt?

Najprawdziwsza prawda! Kocham bossanovę i całe życie ją kochałem. To był główny powód, dla którego nagrałem ten album.

Na płycie słychać wyraźne inspiracje Stanem Getzem. Czy to rozmyślny hołd?

To płyta zdecydowanie inspirowana jego muzyką, ale nie nazwałbym tego albumem nagranym w hołdzie tylko dla niego. Gdyby tak było, nagrałbym jedynie jego utwory! Ten album nie powstałby bez wszystkich tych, którzy wywarli na mnie ogromny wpływ – Paula Desmonda, Cannonballa Adderleya i wielu innych.

Co jeszcze Cię inspiruje? Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?

To jest głównie tradycyjny jazz. Stara szkoła i starzy mistrzowie. Słucham tych wszystkich płyt z niesłabnącym podziwem, za każdym znajdując coś nowego, czego mogę się nauczyć i czegoś co wpływa na styl mojej improwizacji.

I to są głównie saksofoniści? Czy może sięgasz również po wirtuozów innych instrumentów?

Nie tylko. Można przecież czerpać wiele inspiracji, słuchając wyśmienitej gry na pianinie, gitarze czy choćby puzonie. Ale najwięcej rzecz jasna uczę się, kiedy słucham mojego ukochanego saksofonu.

Grasz na sopranie. Co dla Ciebie jest specjalnego w tym instrumencie? Nie chciałeś spróbować altu albo tenoru?

Szczerze to nie mam pojęcia, dlaczego akurat tak wybrałem. Próbowałem najpierw tenoru, ale szybko przerzuciłem się na sopran. Wydaje mi się, że nie ma tutaj wielkiej tajemnicy. Sopran po prostu generuje najbliższe memu sercu dźwięki. To jest część mnie.

Twoja muzyka ląduje zwykle w szufladce z napisem smooth jazz. Czy lubisz to określenie i co w ogóle sądzisz o kategoryzowaniu muzyki?

To jest dobre pytanie. Ja osobiście nie stosuję określenia smooth jazz i nie za bardzo go lubię, ale rozumiem ludzi, którzy to robią. Dzięki temu wiedzą czego mogą się mniej więcej spodziewać po danym nagraniu. Ja osobiście uważam, że to nie jest najbardziej trafne określenie mojej muzyki i sam widzę ją po prostu jako muzykę (śmiech). Ale jeśli ludzie chcą tak ją nazywać, cóż, nie ma z tym wielkiego problemu.

Jak byś opisał swoją muzykę w takim razie?

Jazz, improwizacja, po prostu jazz. Gdy ludzie pytają mnie czym się zajmujesz, mówię im, że jestem muzykiem. Gdy dopytują na czym grasz, odpowiadam, że na saksie. A jak zapytają w jakim stylu, to mówię, że gram coś, co dla niektórych będzie jazzem, a inni mogą nazwać to popem. Tak naprawdę jestem po prostu instrumentalistą, gram na saksofonie i dużo improwizuję. I to podsumowuje całą sprawę.

Porozmawiajmy nie tylko o graniu, ale także o słuchaniu muzyki. Jaki jest twój idealny sposób na jej przeżywanie? Samotna kontemplacja czy może głośno puszczona płyta na imprezie?

To jest dobre pytanie! To się cały czas zmienia. Inaczej było w czasach kiedy po raz pierwszy ukazał się album z moją muzyką. Obecnie, jest tak wiele sposobów do słuchania muzyki – możesz puścić kasetę w samochodzie albo słuchać jej w domu na sprzęcie stereo. Jeśli chodzi o moją muzykę, to nie wiem w jaki sposób ludzie najczęściej jej słuchają. Może tylko tyle, że słuchają moich świątecznych albumów w czasie Świąt. To tyle. (śmiech)

Sam słucham muzyki na wiele sposobów. Na przykład kiedy się uczę i potrzebuję koncentracji, sięgam po Coltrane’a. Najczęściej jednak jest to bossanova. To ciekawe, bo jako muzyk słyszę głównie konkretne nuty, natomiast przyjaciele i znajomi, którzy muzykami nie są, zwracają uwagę głównie na atmosferę. Ogólnie, myślę ludzie słuchają muzyki, dlatego że szukają jakiegoś doświadczenia.

Czy to prawda, że od początku swojej kariery wciąż grasz na tym samym saksofonie Selmera.

Tak. Dokładnie ten sam.

I mam rozumieć, że przez ten cały czas nigdy nie pomyślałeś o tym, żeby poeksperymentować z różnymi instrumentami.

Ani przez chwilę! Szczerze, to wolę rozwijać swoje zainteresowania pozamuzyczne takie jak na przykład gra w golfa niż szukać nowego saksofonu w miejsce tego, z którego jestem bardzo zadowolony. Ćwiczę codziennie po trzy godziny i kiedy skończę naprawdę jestem daleki od rozmyślania nad tym jak zmienić coś, co się świetnie sprawdza. Gra na tym instrumencie daje mi pełną satysfkację i wielką przyjemność. To tak jak w małżeństwie, jeśli kogoś naprawdę kochasz, to nie zastanawiasz się jakby to było z kimś innym. W ten sposób myślę o swoim saksofonie. Nie potrzebuje szukać niczego nowego, razem prześliśmy bardzo wiele (śmiech) i nie muszę na siłę próbiwać czegoś, co miałoby uczynić mnie szczęśloiwszym.

To brzmi jak słowa człowieka spełnionego.

Zgadza się. Spotkało mnie wielkie szczeście. Staram się każdego dnia być lepszym muzykiem, ale naprawdę jestem zadowolony z brzmienia mojego saksofonu. Gdyby było inaczej, pewnie wpadłbym w jakąś depresję.

Wydajesz się być przy tym perfekcjonistą. Czy to nie zaburza Twojego poczucia zadowolenia?

Niestety, faktycznie cierpię na tę chorobę. Choć obecnie trochę wyluzowałem. Kiedyś było ze mną naprawdę znacznie gorzej. (śmiech). Perfekcjonizm może być szalenie wyniszczający. Niemniej, cały czas daję z siebie wszystko.

Współpracowałaś z wieloma słynnymi muzykami. Jest ktoś z kogo jesteś najbardziej dumny?

Jestem dumny ze wszystkiego, co udało mi się osiągnąć. Myślę. że dla mnie najważniejsze były wspólna trasa z Whitney Houston i nagrywanie płyt razem z Milesem Davisem. To było naprawdę niesamowite!

Kiedy możemy się spodziewać Twojej następnej płyty? W 2017?

Myślę, że tak. 2017 to odpowiedni moment. Mam już kilka pomysłów, nad którymi chce popracować w następnych miesiącach. Jeszcze nie wiem w jakim kierunku rozwiną się te zalążki utworów, ale wiem że nie mam zamiaru się spieszyć. Muzyka ptrzebuje czasu, żeby dojrzeć.  Tymczasem będę się pojawiać  na paru koncertach w różnych miejscach.

Dzięki za wywiad. Widzimy się 20 czerwca. Będę Ci machał z krzesełka w pierwszym rzędzie!

Do zobaczenia.