Maxwell królem jest i basta! Młode gwiazdki przelatują przez soulową scenę jak torpedy, a jemu wystarczy tylko, że o sobie przypomni, by nie było wątpliwości, kto od lat rządzi czekoladowym królestwem. Utworem „Lake by the Ocean”, z ukazującej się 1 lipca płyty „blackSUMMERS’night”, znów każe paść na kolana przed potęgą swego talentu.

Ale czy mogło być inaczej? Maxwell to przecież najwyższa wokalna klasa i udowodnił to raz na zawsze rewelacyjnym albumem „BLACKsummers’night” (2009). Minęło od tamtej pory siedem lat. To dużo w tej branży, dla bohaterów jednego sezonu to już wieczność. Tymczasem dla artysty, który szanuje i siebie, i swoją widownię, upływ czasu liczy się inaczej. Musi – to takie proste – upłynąć go dokładnie tyle, ile potrzeba na stworzenie wartościowego materiału. Proste? Bardzo proste. Ale też bardzo… rzadkie. Dla Maxwella było to 7 lat.

maxwell-lake-by-the-ocean

Produkcją utworu zajął się Hod David – mistrz wyrafinowanych podkładów, na których głosy solisty budują neo-soulowe cuda.

Na „szczęście” dla nas Maxwell przeżył ostatnio sukcesy osobiste (jego partnerką została litewska modelka Deimante Guobyte). To tłumaczy, dlaczego jego nowa piosenka jest taka piękna i pozytywna. In the light of the sun, I was dazed,” śpiewa Maxwell swym charakterystycznym falsetem. I was burned, I was lost / Deep in a storm of a grave / Had a bed as a coffin / You were only the one that made me fulfilled.”

www.youtube.com/watch?v=9nJkGH80suo

Wierzę, że gdyby Maxwell zaśpiewał cokolwiek, uczyniłby to znakomicie. Wykonując ten subtelny, dojrzały, osobisty utwór, stworzył kolejne arcydzieło.