Przerażający, perwersyjno-diaboliczny image to nie wszystko – Tricky’ego pokochano raczej za bezkompromisowe podejście do muzyki. Były członek Massive Attack pokazał, że nie trzeba kokietować słuchaczy przystępnymi dźwiękami, by zdobyć popularność. Uznało go również muzyczne środowisko – nagrywał m.in. z Björk, Neneh Cherry, Elvisem Costello, członkami Wu-Tang Clan, Grace Jones i PJ Harvey.

Po 20 latach od pojawienia się debiutanckiego albumu „Maxinquaye”, który zdefiniował muzykę taneczną lat 90., otrzymujemy nowy album Tricky’ego. Twórca bristol sundu i trip hopu tym razem nagrał mroczną płytę niewiele przypominającą atmosferą pamiętne przeboje „Overcome” czy „Poems”. Niestety nowa propozycja wzbudza we mnie wiele zastrzeżeń. Przede wszystkim mam wrażenie przerostu treści nad formą. „Skilled Mechanics” przypomina w pewnym sensie muzyczne ekstrawagancje formacji Public Image Ltd Johna Lydona z okresu „Metal Box”. Tyle, że tamten projekt w roku 1979 przełamywał muzyczne bariery, a nowe dzieło Tricky’ego robi wrażenie sztuki dla sztuki.

W 2013 roku nagrał bardzo dobry „False Idols”, rok później nieco chaotyczny album „Adrian Thaws”. Minęło półtora roku i gwiazda Bristol Sundu dostarczyła nam jeszcze bardziej schizofreniczną płytę niż poprzednio. Traumy dzieciństwa, publiczne oczyszczenie, mrok przejawiają się w jego melodeklamacjach. Problem, że większość tekstów jest o niczym. Oczywiście mamy do czynienia z prawdziwym zawodowcem, płyta więc nie schodzi poniżej pewnego dawno ustalonego poziomu, ale od twórcy muzycznych arcydzieł oczekuje się czegoś znacznie więcej.

Mimo współpracy z DJ Milo – weteranem sceny Bristolu, podstawę brzmienia utworów stanowi suchy bas, jakby beznamiętnie odmierzający czas. W roli głównych wokalistek zmieniają się kobiece głosy – Franceski Bellmonte, Oh Land. By ułatwić sobie zadanie podboju rynku azjatyckiego, do pracy nad płytą wciągnął chińską raperkę Ivy. I to jej udział właśnie jest zarazem gwoździem do trumny tej płyty, jak i dowodem na to, jak nisko stoczył się Tricky. Komicznie bowiem brzmi, gdy kiepska raperka z Chin stara się naśladować wokalizy hiphopowców z Zachodniego Wybrzeża. Eks-raper Massive Attack obsesyjnie uwierzył, że Chiny przyjmą go z otwartymi rękami, azjatyckie stacje radiowe będą grały jego utwory, a on sam sprzeda miliony egzemplarzy kolejnych płyt.

Na nic zdają się również pseudoartystyczne zapędy brytyjskiego (a może już chińskiego?) muzyka, który na powrót otoczył się chorymi, klaustrofobicznymi dźwiękami. Co z tego, gdy tak nudno i nieciekawie nie brzmiał jeszcze nigdy.

Mimo kilku dobrych momentów („How’s Your Life” czy „Necessary”) ta brutalna spowiedź Tricky’ego budzi bardziej niesmak niż zainteresowanie. Okazuje się, że nie zawsze palenie marihuany wprowadza w pozytywne wibracje. Tricky zdaje się przepalił własną duszę.

Ocena płyty: