Tomasz Stańko to legenda jazzu. Mieliśmy okazję porozmawiać z muzykiem. Zachęcamy do lektury.

Na początku chcieliśmy zapytać Pana o „Bielską Jesień Jazzową”. 

Festiwal organizuje miasto Bielsko-Biała, które jest fascynujące. Współpracę zaproponował mi trzynaście lat temu prezydent miasta Jacek Krywult i dyrektor wydziału kulturalnego Władysław Szczotka. Dzięki tym osobom Bielsko ma ten festiwal. Natomiast samo miasto jest fascynujące przede wszystkim ze względu na ilość festiwali. Dwa festiwale jazzowe – festiwal kompozytorski, festiwal muzyki sakralnej, Bielska Zadymka Jazzowa. Jest to miasto muzyki. Dyrektor zlecił mi ułożenie programu i wraz z moją córką Anią robimy to od tych 13 lat. Nad festiwalem unosi się duch ECM. Jest to właściwie festiwal o takim przekroju jakim jest wytwórnia ECM – owska, ale mamy artystów nie tylko z tej wytwórni.

W tym roku przyjechała Maria Schneider wraz ze swoją orkiestrą, która nie jest w ECM. Jak nawiązał Pan współpracę? Czy ciężko było zaprosić cały oryginalny zespół? 

Ja z nią grałem tylko raz na festiwalu Jazz Baltica. Jest to fascynująca, wybitna artystka. Uczennicą sławnego Gil Evansa – spadkobierczyni jego aranżacji big – bandowych. Od lat jest wiodącą postacią jeżeli chodzi o duże zespoły w Nowym Jorku. Zwykle przyjeżdża sama i prowadzi orkiestry lokalne – tak jak nas prowadziła wraz z orkiestrą Jazz Baltica. Czasami robi trasę po Europie i Ania trafiła na odpowiedni moment, w którym mogliśmy ją zaprosić. Udało nam się dopiąć wszelkie formalności. Jej big-band otwierał festiwal, a Egberto Gismonti go zamknął. Też słyszałem, że jego prawie nie można uzyskać.Około półtora roku temu podczas projektu „Symphony in Space” na festiwalu w San Francisco poznałem się z nim osobiście. Poradziłem Ani żeby napisała do niego po tej rozmowie i że może będzie w tym czasie w podróży. Odpowiedział bardzo szybko i zgodził się na przyjazd.

Przyjechało na festiwal również trio „The Bad Plus”. Czemu bez Joshua Redmana

Tak akurat była ułożona trasa, ale to bomba zespół też jako samo trio. Sam Ethan (Iverson) jest związany z wytwórnią ECM. Jest bardzo wszechstronnym muzykiem. Słyszałem na żywo go na koncercie z Timem Berne i Andrew Cyrille. Zrobił również specjalny projekt dla ECM New Series gdzie opracowywał fortepianową transkrypcję utworów sławnego muzyka i scenarzysty z Broadway. Grał również z Billym Hartem. W tym roku był na Jazzowej Jesieni  po raz drugi.

Kto jeszcze pojawił się na festiwalu?

Andy Shepard i Mathias Eick zagrali bardzo ciekawy przedostatni koncert. Pablo Marquez – argentyński gitarzysta z ECM New Series wystąpił w połączeniu z awangardą brooklińską zespołem Tima Berne. No i pojawiłem się ja ze swoim projektem nowa „Balladyna”. Zawsze przygotowuję nowy projekt na kolejne edycje festiwalu.

Fantastycznie, że w tym roku festiwal był mocno gitarowy. 

Gitara coraz bardziej powraca. Jestem bardzo zadowolony, że miałem swój projekt z Jakobem Bro. Gitara cały czas jest obecna w muzyce jazzowej, ale można dostrzec tendencję wzrostową. To idzie tak falami, ale teraz jest to fala wznosząca.

Planuje Pan jakiś nowy projekt z gitarą?

Nie wiem, nie zamykam się. Tak jak politycy mówię nie wiem co będzie. Gitara to niewątpliwie piękny instrument.

Wspomniał Pan że nad festiwalem unosi się duch ECM-u. Czym jest ten duch dla Pana?

Tym duchem jest wytwórnia, która ma swoje dosyć charakterystyczne brzmienie i swoją estetykę. Od lat jest czołową wytwórnią jazzową, a jej pozycja niejako wciąż rośnie. Dobrze prosperuje Blue Note, ale np: Atlantic już spada. Natomiast Manfred cały czas zwiększa i poszerza swój estetyczny krąg. To jest wyjątkowe wydawnictwo, które siłą rzeczy jest mi bliskie. Jestem z nim związany od dobrych paru lat – ostatnich dwudziestu.

Jaki jest Pana klucz do wyboru nazwisk i zespołów zapraszanych na Jazzowa Jesień w Bielsko Białej ?

Cały festiwal robimy razem z córką. Tak naprawdę produkcyjnie  to Ania robi większą cześć . Siłą faktu dzięki mnie mamy stałe kontakty z muzykami. Najlepszym kluczem jest jak zwykle improwizacja i intuicja. Człowiek dzięki temu jest elastyczny. To jest rzecz którą zaobserwowałem u wszystkich: w ECM, u Manfreda – wszystko obraca się wokół przypadku. Jest to rzut kością filtrowany oczywiście przez wewnętrzną estetykę. Tak samo jest to wszystko przefiltrowane przez moją estetykę. Jasne że mam swoje fascynacje z młodości. Żyję już trochę długo i przez moje życie otarło się już wiele wielkich nazwisk. Także jasne jest, że łącze swoje sentymenty prywatne z wiedzą i z tym co jest praktycznie możliwe w danym momencie. Wszystko jest rodzajem improwizacji elastycznej. Wszystko ustala się w trakcie, ale prawdą jest również to, że z roku na rok organizowanie festiwalu wychodzi nam coraz pewniej. To jest tak jak ćwiczenia na trąbce. Praca nad pewnymi rzeczami owocuje.. Stabilizuje się estetyka, stabilizują się kontrasty,  stabilizuje się styl. Lubię rzeczy wyrafinowane. Taki jestem i takie zawsze miałem preferencje odkąd pamiętam. Prawdopodobnie są to rzeczy związane z genetycznymi predyspozycjami. Tego się nie wartościuje. W związku z tym ten festiwal nie jest ludyczny. Nie ma jam session nie ma takiego „HAHAHA”, tego co ma „Zadymka Jazzowa”. Nasz festiwal ma zupełnie inny charakter. To są dwa zupełnie przeciwstawne rodzaje festiwalów. Jest on bardziej przybliżony do osobowości mojej i mojej córki czyli tacy jak my jesteśmy taki jest festiwal, taka również jest wytwórnia ECM.

Czy Manfred Eicher i ECM są w jakiś sposób zaangażowani w Festiwal?

Ania jest w stałym kontakcie z biurem wytwórni. Manfred Eicher polecił nam teraz Pablo Marqueza. Cały czas podrzuca nam jakieś nowe pomysły kogo warto do nas zaprosić. Wszystko to co ma teraz ciekawego na co teraz warto zwrócić uwagę. On ma teraz tyle pracy i projektów, że to też zależy od przypadku kiedy zadzwoni. Ten przypadek jest bardzo ważny w konstruowaniu naszego programu.

Dużo się mówi obecnie o europejskim i  amerykańskim jazzie. ECM łączy te różne środowiska. Jak te podziały wyglądają z Pana perspektywy?

Nie tylko muzyka, ale sztuka zaczyna być coraz bardziej globalna. Przez to, że są szybkie środki komunikacji i informacji. Wiele rzeczy zaczyna się ukazywać w tym samym czasie. Bo to przed czym ludzie w polityce się tak rozpaczliwie bronią tzn. przed globalizacją, w sztuce juz od dawna istnieje. Nic na to nie poradzimy. Tylko najlepsi mają szansę zaistnieć. To jest dosyć okrutne dla artystów, ale sztuka to nie jest jedzenie. Przed uchodźcami bronimy się z prostej przyczyny. Boimy się konkurencji i boimy się, że zacznie nam być coraz trudniej zdobywać pracę. A  w sztuce tak nie ma. W sztuce  – jak nie to nie. Można zawsze iść uczyć w szkole. Niestety to jest ciężkie i trudne dla artystów, ale ogólnie globalizacja zaczyna być wszechogarniająca, więc coraz trudniej mówić o europejskim jazzie i amerykańskim. To jest styl. Jazz powstał w Ameryce i nadal to co się dzieje w Nowym Jorku, z którego promieniuje na cały świat.

Spotykamy wielu młodych muzyków zamkniętych na inne rodzaje muzyki. Jaką ma Pan radę dla młodych ludzi, którzy często ograniczają się ściśle do grania tylko w jednym gatunku muzyki jazzowej?

Powinni być definitywnie na wszystko mocno otwarci. To nie jest dobrze, zamykać sie tylko  w swoich kręgach. Wszyscy najlepsi muzycy grają wszystko. The Bad Plus które w jakiś sposób może być komunikatywnym zespołem ma w składzie Ethan’a (Iverson’a), który gra często w czysto improwizowanych składach. Jedno rozkręca drugie. Jest to bardzo ważne. Tolerancja jest korzyścią. Bycie nietolerancyjnym jest głupotą. Jeśli zamyka się drogę tolerancji, zamyka się drogę rozwojowi. A w dzisiejszych czasach stanąć to znaczy zdechnąć. Jeśli człowiek stanie w swoim rozwoju w dzisiejszych czasach – umrze. Dzisiaj już jest tak tempo rozkręcone, że trzeba być elastycznym bez przerwy być czujnym, żeby np. zmienić zawód. Brak tolerancjai to nie jest tylko niechęć do np innych orientacji seksualnych. To gerneralnie  jest niechęć do czegoś nowego, czegoś innego. Jeśli się nie wzbudzi w sobie umiejętności tolerowania- a w sztuce bez tolerancji ani rusz – to wtedy artyści stają się artystami prowincjonalnymi. Muzycy swingowi nie lubili bebopowców. Były między nimi tarcia, niechęć. W moich czasach było to już takie symboliczne. Już dawno tego wszystkiego nie ma. Wszyscy młodzi muzycy na świecie, którzy grają mainstream i standardy za punkt honoru stawiają sobie umiejętność zagrania free. To jest niejako podstawą edukacji. Ja chcę grać różną muzykę. Jeśli ja biorę kogoś kto gra standardowo to musi również grać free  –  jest obowiązkowe. Nie pomyliłem się nigdy. Ta otwartość jest częścią wiedzy.

Jeżeli myśli Pan nad nowym składem czy projektem muzycznym to najpierw pojawia się pomysł jak cały zespół ma brzmieć, pojawiają się kompozycję? Czy raczej wybiera Pan nowych ciekawych muzyków, którzy Pana inspirują i dopiero wtedy tworzy się jakieś wspólne współbrzmienie?

Ten drugi punkt widzenia jest dla mnie ciekawszy. Mam możliwość dobudowania wtedy nowych elementów. Zależy czy jest to projekt na krótką czy na długą współpracę. To też jest wszystko elastyczne. Casting jest bardzo ważny. To jest podstawa. Wszystko jest rodzajem pewnego typu intuicyjnych ruchów które są w jakiś sposób z techniką improwizacji związane.

Jaki jest Pana wymarzony skład wszech czasów w którym chciałbym Pan zagrać?

Nie mam takiego zespołu. Ja mam zawsze dobre składy. Ostatnio Lubię grać z nowojorczykami. Każdy z tych muzyków jest fantastyczny.

Co Pan myśli o współczesnych metodach dystrybucji muzyki typu iTunes, Spotify, Deezer i inne cyfrowe platformy czy nośniki?

To jest przyszłość. Nie wiem jak to wszystko dalej się rozwinie, ale wszystko się zmienia. Ja jestem tradycyjny. Ja pracuję z wytwórnią. Nagrywam w studiu w obecności realizatora. Manfred np: nie rozpowszechnia muzyki w internecie. Te pliki to przyszłość.Nikt nie walczy z Youtube ponieważ jest to fantastyczne urządzenie. Ja sprawdzam ludzi w ten sposób. Wiem jak grają dzięki temu źródłu. Tak sprawdziłem np: swojego gitarzystę. Tam są praktycznie wszyscy. Muzyka to jest plik, to jest nagranie fal i  w związku z tym to wszystko pójdzie do przodu.