Wiele młodych wokalistek pojawiło się ostatnio na naszej krajowej scenie jazzowej – by wymienić np. Olę Trzaskę, Joannę Kucharczyk, Nikę Lubowicz, Bognę Kicińską. Grono to powiększyła właśnie Olga Boczar, a to za sprawą debiutanckiego albumu „Little inspirations”, który wydała pod szyldem swojej formacji Olga Boczar Music Essence.

Już sam tytuł albumu i nazwa projektu dają nam pewne sugestie dotyczące zawartości tego krążka. Można bowiem domniemywać, że na muzyczną esencję artystki złożyły się inspiracje z różnych muzycznych źródeł. Istotnie – tak właśnie jest. Rozbite lustro, które na okładce wyrasta nad głową Olgi to, jak sądzę, raczej nie symbol nieszczęścia, a być może właśnie metafora owej barwnej mozaiki inspiracji, które leżą u podstaw jej twórczości.

Za sprawą eklektyczności, którą serwuje nam Olga Boczar w dziesięciu swoich (!) kompozycjach, odpowiedź na pytanie „czy to jazz?” staje się – chyba na szczęście – tradycyjnie dość niejasna. Najprościej byłoby napisać, że są to po prostu bardzo różne piosenki – tekst jest obecny zawsze (nawet jeśli początkowo zwodzi nas scatowana wokaliza, jak w „Dominancie”), a Olga w większości śpiewa po angielsku. Dwa szlachetne wyjątki od tej zasady, to wspomniana wyżej, ciekawa harmonicznie kompozycja – prawdziwy bebopowy dynamit wsparty na unisonowym pochodzie kontrabasu z fortepianem, oraz piękna „Oda do zieleni” – ludowa przypowieść z eolskim zaśpiewem – tęsknym, ale i pełnym niepokoju; takim, z którego płynie wiedza o tym, co nieuniknione. Co ciekawe, barwa głosu Boczar przywołała mi tu skojarzenia trochę z Kasią Kurzawską z Sofy, a trochę z Anną Serafińską.

Wśród anglojęzycznych utworów, warto wyróżnić otwierający album „Belief”, zbudowany na prostym, solidnym fundamencie basu i gitary, nad którym unosi się lekko atmosferyczne tło syntezatora. Jan Smoczyński posłużył się tu oscylatorem, rytmizującym klawiszowe akordy w ramach wyznaczonych przez solidną stopę i werbel Pawła Dobrowolskiego, a ponadto stworzył interesujące, „laboratoryjne” solo na syntezatorze. Takich zaskakujących momentów z domieszką elektroniki mogłoby być więcej.

„Alone”, „The other side” i „The choice is yours” to już inspiracje wyraźnie jazzowe. W pierwszym z utworów przypomina o tym triolowa tkanka sekcji rytmicznej. Wraz z wejściem zapętlonej sekwencji fortepianu mogą nasunąć się skojarzenia z twórczością kontrabasisty Avishaia Cohena. Zachowawcze solo wokalne przejmuje nieco ciekawszy tenor Radka Nowickiego. Interesująca jest też coda z białym śpiewem wprowadzającym element ludowej surowości. „The other side” to już “koślawy” walc na 5/4, schorusowana gitara i recytacje przepuszczone przez efekt megafonu. A obok tych wszystkich ciekawych zabiegów jeszcze krótki „pojedynek” basu akustycznego (Wojciech Pulcyn) i elektrycznego (Krzysztof Pacan). Zamykający album „The choice is yours” wdzięcznie rozkwita z motywu fortepianowego, ukazując ciekawe zabawy podziałami rytmicznymi. Jan Smoczyński zyskał tu najwięcej przestrzeni kreacyjnej, i – tradycyjnie – twórczo z niej skorzystał.

Nie brakuje jednak na „Little inspirations” również szlachetnych inspiracji popowych, które leżą u podstaw „Leave me standing alone”, „Seeking myself” i „Norwegian morning”. O ile pierwsza z nich to dość blado wypadająca, tradycyjnie kameralna ballada, jakich wiele, druga zwraca uwagę charakterystycznym zaśpiewem (dwugłos z puzonem Michała Tomaszczyka) i polimetrycznymi zabawami z frazą na tle ćwierćnutowego rygoru werbla (pojawia się nawet miejsce na krótkie solo bębnów). Z kolei „Norwegian morning”, z bardziej „korzenną” gitarą akustyczną, jest niesione pulsem perkusyjnej stopy. Szkoda, że etniczna wokaliza ze wstępu nie ma szansy na kontynuację, zastąpiona tradycyjnymi chórkami w refrenie. Chwilę błyszczy Andrzej Gondek na gitarze elektrycznej, choć jego solo wydaje się nazbyt powściągliwe. Końcowa sekwencja z instrumentami dętymi odsyła ten utwór w jakby inny muzyczny rejon, i jest w tym trochę starszego Avishaia Cohena, a trochę Beady Belle (co nie powinno dziwić ze względu na tytuł).

„In a dream” pojawia się na płycie jako trzeci, a wydaje się łączyć najwięcej różnych inspiracji (choć oczywiście to kwestia polemiczna). Pop i jazz, instrumenty perkusyjne, puzon i akordeon, afrykańskie chóry, latynoskie przyprawy, swobodna improwizacja. Być może jakieś dalekie echa Basi Trzetrzelewskiej? W każdym razie beztroska i przebojowa to rzecz, przywołująca nastrój sjesty i zdecydowanie słonecznej pogody.

Podsumowując, „Little inspirations” to płyta eklektyczna i zróżnicowana, barwnie zaaranżowana i świetnie zrealizowana. Główny wokal jest często wspierany chórem lub pionami granymi przez blachę (Dominik Gawroński/Michał Tomaszczyk), co w rezultacie daje interesujące zestawienia kolorystyczne. Pojawia się też flet, na którym gra sama wokalistka/kompozytorka. To, czego mi zabrakło, to nieco większa “przebojowość” tych kompozycji, choć na pewno trzeba z tym materiałem spędzić trochę czasu, by docenić jego walory (wówczas takie wrażenie może się zatrzeć). Brakuje także odważniejszych solowych partii Olgi – wydaje się, że wszystko, co jest, istnieje w ramach pewnej bezpiecznej, tonalnie zachowawczej granicy i wypada nieco blado na tle kreatywności jej muzycznych partnerów.

Autor recenzji: Michał K. Zawadzki