Trzy lata po premierze płyty “Black and White America” światło dzienne ujrzał jubileuszowy, dziesiąty album studyjny Lenny’ego Kravitza pt. “Strut“. Krążek nie tylko zawiera masę nowych, wpadających w ucho aranżacji od wokalisty, ale jest także idealnym akcentem wydanym w 25. rocznicę ukazania się jego debiutanckiego longplay’a w 1989 roku.

Najnowszy album spod szyldu “by Lenny Kravitz” przyciąga już dzięki samej okładce, na której uwagę przykuwa imponująco umięśnione ciało wokalisty. Po zapoznaniu się z zawartością płyty jest jeszcze goręcej, co zwiastuje już tytuł pierwszego utworu – “Sex“. Chwytliwy refren, nawiązujące do lat 80. brzmienia oraz charakterystyczny bas tworzą kawałek, który osiada w głowie i całkowicie od siebie uzależnia. Nie można pozbyć się poczucia powrotu do korzeni artysty oraz jego pierwszego albumu zatytułowanego “Let Love Rule“, na którym znalazły się równie uwodzące dźwiękami piosenki.

www.youtube.com/watch?v=PQ8r6hrEmqI

Zachwyt nad warstwą produkcyjną, melodyczną i tekstową płyty rośnie z numeru na numer. Najgłośniejszy singiel promujący album, “The Chamber“, od pierwszej sekundy zapowiada się na potencjalny przebój (który, notabene, został, docierając m.in. do 6. miejsca listy airplay w Polsce), szybko zapada w pamięć nie tylko dzięki przyjemnemu wokalowi Kravitza, ale także za sprawą kojącym dźwiękom basu oraz genialnej perkusji w tle.

www.youtube.com/watch?v=jAHlQ77lm10

Sekcja instrumentalna intryguje także w kolejnych utworach, od rockowego “Dirty White Boots“, przez odprężający “New York City“, aż po liryczny “She’s a Beast” (pełny akustycznych wstawek) oraz ociekające erotyzmem “Frankenstein” i “Happy Birthday” z zabójczymi solówkami na saksofonie. Nie zabrakło także romantycznych ballad: niewinnej “The Pleasure and the Pain” oraz emocjonalnej “I Never Want to Let You Down“, całość zamyka natomiast jedyny cover na płycie – nowa aranżacja piosenki “Ooo Baby Baby” z repertuaru r’n’biowej grupy The Miracles. Każdy z numerów ma w sobie coś przyciągającego, dzięki czemu płyty nie chce się odłożyć po pierwszym przesłuchaniu. Na ich tle nieco przeciętnie wypada jednak wprowadzająca rock’n’rolla na krążek, ale całkowicie bezbarwna kompozycja “I’m a Believer“, która okazuje się przysłowiowym “piątym kołem u wozu”, tudzież całkowicie nie pasującym do reszty “Piotrusiem Panem”.

www.youtube.com/watch?v=WR3Mhe_1Eq8

Największą zaletą ostatniego albumu Kravitza jest niewątpliwie czarujący wokal artysty oraz kolejna dawka porządnie wyprodukowanego materiału z radiowymi perełkami oraz emocjonalnymi akcentami. Płyta znacznie odstaje od pozostałych krążków wokalisty, okazując się jednym z najspokojniejszych dzieł Nowojorczyka. Płyta sprawdzi się idealnie jako muzyczny towarzysz zarówno długich podróży, wieczorów przy winie, jak i podkręcająca miłosne uniesienia ścieżka dźwiękowa intymnych chwil między zakochanymi.

www.youtube.com/watch?v=fdIDiiGgXco

Teraz pozostaje tylko czekać na nadchodzący koncert Kravitza w Polsce, który odbędzie się w sierpniu 2015 roku w Ergo Arenie.