W piątkowy wieczór w warszawskim klubie Progresja wystąpiła niezwykła Zaz, będąca obecnie jedną z najpopularniejszych “ambasadorek” muzyki francuskiej w Europie. Pełna energii, nieudawanego entuzjazmu z bycia na scenie, a także momentami liryczna lub pełna elegancji. A to wszystko w niecałe dwie godziny.

Wokalistka zaprezentowała materiał ze swoich wszystkich dotychczasowych płyt, skupiając się najbardziej na debiutanckiej “Zaz” oraz “Recto verso” z 2013 roku oraz wplatając w trakcie parę propozycji z wydanego niedawno krążka pt. “Paris“, w tym otwierający wydawnictwo singiel “Paris sera toujours Paris“. Cały koncert można zresztą podzielić na trzy różniące się między sobą części: w pierwszej z nich, rozpoczętej nieco mistycznym wstępem, mogliśmy podziwiać szaloną, spontaniczną Zaz w rockowo-popowych aranżacjach. I już wtedy wyraźnie czuć było, że zapowiada się naprawdę energetyczny, pełny humoru oraz pozytywnej energii koncert, co podkreślały gromkie brawa po każdej piosence. Po krótkiej wstawce instrumentalnej, oddzielającej od siebie poszczególne części widowiska, ujrzeliśmy Zaz w całkiem innej, bardziej eleganckiej odsłonie, automatycznie przenosząc się w bardziej swingowo-jazzowy świat. Na sam koniec wieczoru wokalistka ponownie zmieniła klimat, porywając wszystkich do tańca.

W trakcie koncertu Zaz zachwyciła nie tylko samymi utworami, ale także przekonującą, autentyczną emocjonalnością podczas ich wykonywania. W jednej chwili szalała na scenie w rytm numerów “On ira” i “Gamine“, wprowadzając wszystkich zgromadzonych w taneczny wir, by chwilę później nieco uspokoić atmosferę piosenkami “Le long de la route“, “Comme ci, comme ça” i “Deterre“, chwilę później wywołać wśród publiczności chwile wzruszeń emocjonalnym wykonaniem “T’attends qoui“, “Les passants” (jednej z najciekawszych aranżacji wieczoru) czy wyciskającej łzy balladzie “La lessive“. Wszystko aż kipiało naturalnością oraz wewnętrzną skromnością, co dopełniły przeurocze próby mówienia przez artystkę po polsku (co, o dziwo, poszło jej bardzo dobrze!). Obustronne naładowanie pozytywnymi fluidami czuć było praktycznie w każdym utworze, a śpiewanie razem z wokalistką refrenów sprawiało radość nie tylko nam, ale i samej występującej, czego nie zamierzała ukrywać.

Licznie zgromadzona publiczność miała możliwość także podziwiania nie tylko umiejętności wokalnych Zaz, ale także jej grę na perkusji w trakcie jednego z numerów, a także niemożliwe do powtórzenia robienie trąbki z ust, znane ze studyjnych wersji piosenki “Gamine” czy singla “Je veux“. Ten ostatni artystka zostawiła praktycznie na sam koniec, wywołując we wszystkich nieograniczony przepływ euforii, która trwała także długo po zakończeniu kompozycji. Nie zabrakło także elementów akustycznych, wspólnego śpiewania wokaliz, a także ciekawych solówek wszystkich muzyków, w tym perkusisty czy urzekającego saksofonisty i trębacza w jazzowej części koncertu.

Trzeba przyznać, że pomimo półgodzinnego opóźnienia z rozpoczęciem koncertu, całe widowisko zrobiło ogromne wrażenie na wszystkich obecnych (a na pewno na większej części zgromadzonych). Zaz nie tylko oczarowała znakomitą energią oraz emocjonalnością, ale także próbami mówienia po polsku (a nawet opowiadania historii paru numerów, z tym o małym kolibrze chcącym gasić ogromny pożar tylko dlatego, że “robi to, co powinien”) oraz pełnym profesjonalizmem. Co warte podkreślenia, w tym wszystkim nadal jest zwykłą, równą dziewczyną, dla której nie jest problemem podpisanie kilkunastu płyt prosto ze sceny, by sprawić swoim fanom niezapomnianą przyjemność. I takich artystów się ceni. Kolejny koncert i kolejne emocje zapewne już w przyszłym roku, nie możemy się doczekać!

[AFG_gallery id=’97’]