W sobotę nie widziałem zbyt wiele. Dziennikarskie obowiązki nie na wszystko pozwoliły. Niestety tylko „liznąłem” koncerty Mitch & Mitch with Felix Kubin i Pink Freud plays Autechre. To, co udało mi się usłyszeć pozwalało stwierdzić, że na pewno warto było się na nie wybrać. Moje niezawodne festiwalowe towarzyszki zarzekały się, że koncert Elliphant był niesamowity, buzujący pozytywną energię, a Ellinor miała świetny kontakt z publicznością, którą udało jej się porwać. Potwierdzają to relacje innych świadków.

pink freud tauron Monika Stolarskafot. Monika Stolarska / Onet

Pierwszym w całości obejrzanym i wysłuchanym przeze mnie koncertem były Nervy. Jest to projekt którego trzon stanowią Agim Dżejlili z OSzibarack, Igor Boxx i Jan Młynarski) Dużo sobie po nim obiecywałem, choć nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. W najmniejszym stopniu się nie zawiodłem. Ekipą dowodził Agim Dżejlili (Igor, pewnie z racji późniejszego występu Skalpela nie pojawił się na scenie), który niczym wielki alchemik czy inny szalony naukowiec z pasją dyrygował z za laptopa i sterowników 7-osobową sekcją dętą, generując jednocześnie konstrukcje i tło utworów. Po drugiej stronie sceny Jan Młynarski napędzał swoją grą całą tę machinę grając niezwykle ekspresywnie, pewnie, groove-owo a momentami monumentalnie opierając się na brzmieniu tomów. Wszystko to tworzyło niesamowity klimat, w którym przenikały się między sobą muzyka elektroniczna, klasyczna a także klubowa i hip hopowa, jeżeli chodzi o rytmikę. Muzyka Nervy-ów jest obrazowa, działająca na wyobraźnie, wprowadzająca w specyficzny klimat. Wydaje mi się, że świetnie sprawdziłaby się jako muzyka filmowa. Bębny, liczna sekcja dęta i odpowiednio podana elektronika to strzał w dziesiątkę. Czekam na płytę, która ma ukazać się we wrześniu.

kelis tauron Monika Stolarskafot. Monika Stolarska / Onet

Następnie trafiłem pod chroniący przed ulewą namiot „main stage” gdzie grała Kelis, na pewno najbardziej znana wśród wszystkich festiwalowych artystów. Lubię ją od dawna, choć do „psychofanów” nigdy nie należałem. Do jej artystycznej wolty podszedłem z lekką rezerwą (w amerykańskim mainstreamie od lat była w defensywie), a nowa płyta „Food” dla mnie osobiście jest co najwyżej niezła. Podobny okazał się koncert. Kelis wyglądała olśniewająco, jej walory wokalne są również nie do zakwestionowania, jeżeli jednak widziałeś w swoim życiu koncert np. Raphaela Saadiqa, Angie Stone czy Jill Scott, mierzysz Kelis tą samą miarą i wtedy nie wszystko jest tak różowe jak jej wspaniała sukienka. Brakowało kilku elementów, na przykład chórków, które były puszczane z puszki, basista był zarazem gitarzystą, a jeden trębacz nie dawał takiego efektu, jaki mogłaby dać cała sekcja. Drummer grał poprawnie, bez dozy rytmicznego szaleństwa i jakiejkolwiek ekstrawagancji. Koncertowe aranżacje, zazwyczaj u wykonawców pokroju Kelis rozbudowane i zaskakujące, tutaj nie niosły ze sobą niczego „extra”. Profesjonalnie wykonany poprawny koncert. To chyba trochę za mało szczególnie dla „tauronowej” publiczności, którą w większości stanowią ludzie otwarci na nową muzykę, eksperymenty etc.

Wróciliśmy na „Wigwam Stage” żeby posłuchać i zobaczyć Skalpel & J=J (Joanna Duda, Jan Młynarski). Przywitała nas świetnie zaaranżowana scena z ekranami na froncie „dj-ki” i z ekranem za plecami Marcina Cichego Igora Pudło i VJ-a. Występy Skalpela to bardziej widowisko audio wizualne niż koncert, jednak w tym przypadku koncertowy charakter nadawały osoby pianistki Joanny Dudy i perkusisty Jana Młynarskiego, który tym razem zaprezentował jeszcze inne oblicze swojej gry niż podczas koncertu Nervy-ów. Grał równie świetnie i ekspresyjnie, ale bardziej eksperymentalnie, polirytmicznie, podobnie jak na „2013 EP” J=J. Tak czy inaczej, klasa światowa. Joanna Duda była bardziej „wycofana”. Mając niewiele wyrazistych partii solowych generowała background idealnie współgrający z generowanymi przez Skalpel utworami. Koncert był sinusoidalną podróżą po klimatach i nastrojach. Uważam, że koncertowa współpraca Marcina Cichego i Igora Pudło z tej klasy muzykami to strzał w dziesiątkę.

Tylko tyle i aż tyle udało mi się zobaczyć i usłyszeć podczas trzeciego dnia festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Od początku jechałem na Bilala, który złamał mi i wielu innym słuchaczom serce odwołaniem europejskiej trasy. „Co zrobić. Trzeba boksować” jak mawia Andrzej Gołota. Do zobaczenia za rok. Mam nadzieję, że z Bilalem również.

Relacja: Bartłomiej Skubisz – Eskaubei