Utalentowana, piękna, a przede wszystkim – skromna i w pełni oddana muzyce. Mieliśmy przyjemność spotkać się z Anią Szarmach po jednym z jej warszawskich koncertów i porozmawiać z nią m.in. o początkach kariery, problemach z wytwórnią, współpracy z Frankiem McCombem oraz planach na przyszłość.

ania szarmach

Przede wszystkim, gratulujemy świetnego koncertu! Zacznijmy od początku: w 1998 roku zaczęłaś pracę jako chórzystka m.in. Edyty Górniak, Kayah, Andrzeja „Piaska” Piasecznego. Jak zaczęła się ta przygoda, jak je wspominasz? Czy jest jakiś artysta, z którym współpracę wspominasz najprzyjemniej?

Dziękuję bardzo. Współpracę ze wszystkimi artystami cenię sobie bardzo, bo od każdego z nich nauczyłam się wielu interesujących rzeczy i kwestii. Dzięki nim jestem teraz taka, jaka jestem. Nawet różnice w stylistyce muzycznej czy poglądach scenicznych tudzież pozascenicznych nie mają znaczenia, kiedy czuję, że się rozwijam. Moja przygoda jako chórzystki rozpoczęła się od razu na studiach. Właściwie to za bardzo się nie przykładałam bo wszystko toczyło się samo.

Przełomowym dla Ciebie momentem był 2003 rok, bo wtedy zaczęłaś, nazwijmy to, solową karierę. Co się działo przez te kilka lat?

Nagrywałam solowy materiał – dwie płyty – pierwsza nie została wydana, a druga ukazała się w 2006 roku, to była „Sharmi”. Śpiewałam też z wieloma różnymi artystami, nagrywałam dużo płyt jako „sideman” i pisałam piosenki. Wszystko kręciło się wokół muzy.

Co się stało z tym pierwszym materiałem?

To dla mnie średniego lotu historia, bo nagraliśmy świetny materiał. Jednak, krótko mówiąc, w tamtym czasie firma BMG, z którą miałam podpisany kontrakt, została „wchłonięta” przez inną firmę, zrobiły się wewnętrzne przetasowania i zostałam na lodzie z podpisanym kontraktem, niedokończoną płytą oraz wydanymi dużymi pieniędzmi na płytę, w którą zainwestowała firma. Było to fatalne usłyszeć, że płyta nie zostanie wydana. Jednak najsłabsze było, że nie można było kontraktu zerwać, bo nie było z kim, a więc nie mogłam de facto wydać żadnej innej płyty i podpisać innego kontraktu z nową firmą. Byłam centralnie uwiązana. Jako artysta niezależny powinnam w sumie pomyśleć o opisaniu tej historii, bo słabe to było. W końcu jednak, mimo przeszkód, udało mi się w końcu to rozwiązać. Pierwszą płytą wydaną potem był album „Sharmi”.

A nie próbowałaś „walczyć” o ten pierwszy materiał?

Moja walka polegała na tym, że szkoda mi było wyrzucać piosenki do kosza, tak więc przearanżowaliśmy część numerów i znalazły się one w nowych wersjach na „Sharmi”. Co ciekawe – mam jeszcze dwie piosenki z pierwszego materiału, do których chętnie niedługo wrócę.

Do tematu jeszcze powrócimy, teraz chcemy jeszcze wrócić do Twojego drugiego krążka – „Innej”, który został wydany cztery lata po „Sharmi”. Co te cztery lata zmieniły w Twoim podejściu do muzyki?

Zawsze lubiłam jazz, fascynowała mnie Joni Mitchell, Wayne Shorter, Vince Mendoza czy Cassandra Wilson, później też Bill Evans, na punkcie którego oszalałam. Słuchałam wielu formacji i wykonawców jazzowych, natomiast podczas nagrywania „Sharmi” nie byłam gotowa zrealizować takiego materiału właśnie. Czułam wówczas, że bujają mną mocno soulowe, r’n’biowe klimaty. W tym czułam się najpewniej – wiedziałam, jak smakować tę muzę. Cały mój zespół – Grzesiu Jabłoński, Piotr Żaczek, Wojtek Olszak, Robert Kubiszyn czy inni muzycy, których spotykałam – namawiali mnie żebym zaczęła pisać sama swoje piosenki. Przełomowy moment nastąpił po „Sharmi” – w zasadzie wraz z jej wydaniem zaczęłam myśleć o tym, co i w jakiej formie chcę powiedzieć. Potrzeba była tak silna, że piosenki wręcz wypadły mi z rękawa. Zrobiłam, co czułam i kumałam najbardziej. W owym podejściu interesował mnie przed wszystkim spokój i refleksja. Obcykane harmonie soulowo-r’n’biowe zaczęły mnie najzwyczajniej nużyć.

Jak wyglądała praca nad „POZYTYWką”?

Bardzo przyjemnie. „POZYTYWkę” sobie wypisałam po „Innej”. Koncepcja „POZYTYWki” polegała na tym, aby na płytę niejako przenieść nasze koncertowe granie, które posiada dużo energii i życia. Proces rejestracji zawsze łagodzi granie zespołowe dlatego cały album był nagrany na żywo – wszystko na „setkę”. Mieliśmy kilka prób więc w studiu to było dosłownie parę trafionych „take’ów”.

Na płycie można usłyszeć gościnnie Annę Marię Jopek oraz zespół Sound’n’Grace. Skąd wynikł pomysł na zaproszenie ich do studia?

Sound’n’Grace przez przypadek. Wokalistka z mojego zespołu, Irenka Kijewska, powiedziała, że muszę poznać jej znajomego, który prowadzi chór. Nazywają się Sound’n’Grace. Dobrze byłoby, gdybym usłyszała ich na żywo, tak więc wybrałam się na próbę. Słyszałam już wiele polskich chórów i raczej sceptycznie byłam nastawiona, ale kiedy weszłam na tę próbę i oniemiałam. Oni dali początek moim nowym pomysłom i od razu wręcz kilka piosenek powstało z myślą o nich. Co ciekawe – zgodnie z myślą przewodnią „POZYTYWki”, w której inspiracją jest też drugi człowiek, szukałam wówczas odgłosów jakiegoś dużego skupiska ludzkiego, jakieś korporacji, biurowych rozmów, aby nagrać odgłosy. Kiedy weszłam na próbę wiedziałam, że już mam tego drugiego człowieka, znalazłam „go” właśnie w Sound’n’Grace. Świetnie, że się spotkaliśmy.

A z Anną Marią Jopek?

Z Anią znałyśmy się wcześniej, darzyłyśmy się i darzymy nadal ogromnym szacunkiem. Pomyślałam, że jej pojawienie się na mojej płycie spowodowałoby poszerzenie przestrzeni w klimacie, w którym Ania czuje się najlepiej. Jej pomysłowość na pewno zmieni oblicze piosenki, w której miałaby zaśpiewać. Ona od razu się zgodziła. Była tak fenomenalnie przygotowana, tak fantastycznie rozpisała i zaaranżowała drugie głosy, że byłam pod wrażeniem. Współpraca z nią to naprawdę duża rzecz, ona pracuje z wieloma nie tylko polskimi lecz światowymi muzykami, jest tak otwarta, kreatywna, pracowita i tak przygotowana w studiu – absolutnie wszystko się zgadza. Niesamowita artystka i do tego skromny człowiek.

Powróćmy jeszcze do przeszłości. Rok 2007, „Open Your Mind” i krajowe eliminacje do Konkursu Piosenki Eurowizji. Skąd taki pomysł?

To był pomysł wytwórni fonograficznej, Warner Music Polska, która twierdziła, że to jest świetny moment do podpromowania płyty, która została wydana kilka miesięcy wcześniej. Nie pałam sympatią do eurowizyjnych wykonów, ale wówczas przekonała mnie do udziału zarówno promocja płyty, ale też występ zespołu SiStars w eliminacjach kilka lat wcześniej. Pojawienie się na tej scenie to żaden wstyd, jeżeli ma się coś interesującego do zaproponowania. Dlatego wystąpiłam. Niestety, wykon pamiętam słabo, bo miałam wówczas 40 stopni gorączki. Starałam się jak mogłam wówczas najlepiej (śmiech).

Teraz pomówmy o nowym albumie. W listopadzie ubiegłego roku udzieliłaś naszemu portalowi wywiadu, w którym powiedziałaś, że płyta powstaje. Na jakim etapie jesteś teraz?

(śmiech) Jestem na takim etapie, że jesteśmy w trasie. Materiał koncertowy ewoluował do akustycznego. To daje nam też do myślenia nad kolejnym wydawnictwem. Mam już kilka nowych piosenek. Myślę nad brzmieniem. Te koncerty też dużo mi dają – nakreślają charakter tego, co będzie.

A masz już w głowie jakiegoś artystę, którego chciałabyś zaprosić do współpracy nad nowym materiałem?

Tak, ale nie mogę powiedzieć, bo to ma być niespodzianka (śmiech).

A planujesz zaprosić Franka McComba?

Nie mogę powiedzieć… A jak myślicie? (śmiech)

Niedawno rozmawialiśmy z Frankiem o początkach Waszej współpracy. Teraz chcemy się dowiedzieć: jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

Franek poszukiwał mnie, bo zobaczył mnie na Youtube, kiedy występowałam, śpiewałam i grałam swoją piosenkę w jego koszulce z napisem „Frank McComb: Where the music remains true”. Postanowił mnie odszukać. Szukał mnie na Twitterze, u znajomych, jego managerka na Europę też mnie szukała. W końcu, dostałam maila od niego o treści „Hej, tutaj… Frank McComb chciałby się z Tobą skontaktować”. Uznałam, że to żart jakiś i wyrzuciłam wiadomość do kosza. Na szczęście równocześnie maila otrzymał także mój brat Adam, a on tej wiadomości nie usunął.

Jakie są Twoje autorytety muzyczne?

Na pewno Franek, na pewno mój zespół, z którym nawzajem się inspirujemy. Na pewno muzycy, z którymi współpracuję, którzy pojawiają się gościnnie, którzy pojawiają się na chwilę. Lubię mądrych ludzi, ludzi mądrych w muzyce. Jeżeli chodzi o moją filozofię, to uwielbiam muzyków otwartych. Każdy człowiek kreatywny jest dla mnie interesujący. Może parać się odmienną stylistyka lecz kiedy muzyk jest poszukujący to wyzwala ten potencjał kreatywności. Frank przecież gra inną muzykę, niż ja. Nie da się ukryć, że we mnie też takie klimaty drzemią i każdy kto zna moją muzę i chodzi na moje koncerty z takim gatunkiem mnie kojarzy. Cieszę się, że pomimo grania jednak innej muzyki, posiadania innych korzeni, innych źródeł inspiracji i innej krwi udało nam się porozumieć muzycznie. Otwartość umysłu i duszy, o których mówię na koncertach, powoduje, że człowiek, który siada za instrumentem albo bierze mikrofon i zaczyna śpiewać, prezentuje to samo jako artysta. Z podobnego powodu urzekła mnie nowa płyta Roberta Glaspera [„Black Radio 2” – przyp. red.], podobnie jak wszyscy wokaliści, którzy pojawili się na niej – Brandy, Lalah Hathaway, Norah Jones, Anthony Hamilton, sam Robert Glasper. Niesamowite jest to, że wszyscy posiadają swoje solowe drogi, a spotkali się na jednej i co najważniejsze spójnej płycie.

A jak zaczęła się Twoja praca z zespołem?

To było bardzo dawno temu. Pracujemy razem ponad 10 lat. Zaczęło się na studiach. Z Grzesiem „Jabcem” Jabłońskim i Damianem Kuraszem byliśmy na roku. W pierwszym składzie zagraliśmy jakiś mój egzamin. Wtedy jeszcze Michał Dąbrówka grał na bębnach i Darek Krupa na gitarze. To był świetny skład. Z czasem się wymieniliśmy Michała na Roberta Lutego. Spotykaliśmy się, zagraliśmy parę koncertów i wiadomo było, że pasuje, wszystko się zgadza.

Podczas koncertu wspomniałaś, że czujesz się spełnioną artystką. Czy to oznacza, że nie masz już żadnych planów, nie masz żadnego celu, który chcesz osiągnąć?

Czy spełnienie oznacza koniec działania? Jestem spełniona, bo mogę robić to, co chcę. Jestem wdzięczna za to, co mam. Kocham swoją pracę i kocham robić to, co robię. I to sprawia, że czuję się spełniona. Nie czuję, abym postawiła jakąś kropkę. Wszystko dopiero się rozkręca, mam jeszcze tyle do zrobienia, jeszcze tyle przede mną…

A co konkretnie masz w planach na najbliższe miesiące?

Na pewno płyta. Chcę więcej ćwiczyć, pisać. Po tej trasie wiem, że chcę jeszcze więcej siedzieć w muzie, więcej jej słuchać. Chcę ją praktykować nieustannie. Chcę częściej mieć próby i wytyczać nowe kolory w swojej muzie.

A my chcemy jeszcze więcej koncertów! Jakie masz plany koncertowe?

O, dziękuję. Koncert w radiowej Trójce był ostatnim koncertem z trasy. Będę dalej sobie rzeźbić, dopóty starczy mi wytrwałości oraz cierpliwości w tych nie zawsze łatwych warunkach. Piękne było to, co powiedział Frank w trakcie koncertu na temat niezależnej muzy. Wspieramy się nawzajem, bo nasza ścieżka jest podobna, to mnie też inspiruje i siły dodaje. Muzyka niezależna nie jest łatwizną zarówno do zrealizowania jak i do wydawania. Nie ma mediów dla takiej muzyki. I tu mój wielki ukłon w stronę Polskiego Radia Programu 3-go za możliwość zagrania u nich. Koncerty w Trójce zawsze są wyjątkowe. Przewinęło się tutaj tylu muzyków i tylu artystów pozostawiło swojego ducha na scenie. Jak graliśmy to myślałam o tym. Czuję się zaszczycona, że po raz kolejny mogłam wystąpić na scenie, na której wcześniej grało tylu artystów. Myślę, że to dla ducha muzyki jest bardzo ważne.

Chcemy też Cię zapytać o tę niezależność. Nie czujesz presji, aby nagrać kawałek, który byłby taką drugą „Silną”, która podbiłaby listy przebojów?

Moim celem jest muzyka. Jeżeli piosenka, którą zaproponuję stanie się hitem- wspaniale. Jeśli nie nadal będę funkcjonować na takich samych zasadach. Zdobywam coraz to nowych odbiorców mimo, że mojej muzyki nie ma w mainstreamowych mediach. To, co robię, traktuję jako głęboką potrzebę muzykowania, która praktyczniej myślącym osobnikom wydać się może bezsensowna. Dopóki jednak widzę na koncertach coraz więcej ludzi, dopóki dostaję od nich sygnały, że chcą więcej, dopóki czuję, że koncerty to moja największa siła, dopóty widzę w tym głęboki sens. Czasem odnoszę wrażenie, że funkcjonuję w innej rzeczywistości i myślę, że jestem trochę tam, gdzie niosą mnie skrzydła. Uskrzydla mnie Frank, mój zespół oraz wszyscy ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty. To oni dają mi kopa do tego, by trwać przy tej muzyce. Nie będę robiła nic na siłę, bo tego najzwyczajniej nie czuję. Dziś od ekipy organizującej nasz koncert w Trójce usłyszałam, że to był dla nich zaszczyt, że my tutaj wystąpiliśmy. „Hit” nie był potrzebny ;-)

W takim razie życzymy Ci kolejnych tak ciepłym słów, trzymamy kciuki za nową płytę, która już w tym roku….?

Tego nie wie nikt (śmiech).

To życzymy Ci tego, by ukazała się jak najszybciej i aby była pełna przebojów. Życzymy Ci także kolejnych, fantastycznych tras koncertowych!

(śmiech) Super, dziękuję!