W niedzielny wieczór w warszawskim Teatrze Syrena pojawiła się znakomita Anna Serafińska oraz jej zespół – Groove Machine. Jak na jazzową artystkę przystało, podczas koncertu publiczność otrzymała olbrzymia dawkę emocji, świetnych brzmień instrumentów oraz – przede wszystkim – niezwykle czysty, syreni (jak sugeruje nazwa teatru) śpiew wokalistki.

Występ rozpoczął się punktualnie, zgromadzona licznie publiczność zajęła miejsca w wyznaczonych miejscach, a w powietrzu unosił się dym. Po chwili na scenie pojawił się perkusista zespołu, Cezary Konrad, który rozpoczął koncert delikatnymi uderzeniami w instrument. Skład zaczął się powiększać, kiedy do gry dołączył basista Michał Barański, klawiszowiec Rafał Stępień i gitarzysta Andrzej Gondek. Po wprowadzeniu nas w jazzowy, nieco liryczny klimat, na deski Syreny wszedł dwuosobowy żeński chórek oraz gwiazda wieczoru, czyli sama Anna Serafińska.

Koncert, który otworzył ubiegłoroczny festiwal Jazz Jamboree, rozpoczął się przyjemnymi w odbiorze wokalizami, w których nietrudno było doszukać się emocji oraz miłości artystki do śpiewania. Całość brzmiała bardzo pozytywnie, w powietrzu czuć było radość, zadowolenie, a sama wokalistka często uśmiechała się do publiczności. To, co urzekło niejedną osobę, to nie tylko “skakanie” między oktawami oraz bajeczne melizmaty Serafińskiej, ale także pełen luz podczas występowania. Artystka nie tylko wczuwała się w wyśpiewywane dźwięki, ale także tańczyła w rytm solówki zagranej na klawiszach czy perkusji oraz zachęcała publiczność do rytmicznego klaskania w kolejnych utworach.

Po wykonaniu numeru “Way to Freedom” z albumu “Melodies“z 1999 roku, Serafińska przywitała nas i podziękowała za przybycie. Podczas prezentacji pięknej kompozycji “M.O.E.L. (Miracle of Everyday’s Life)“, można było zauważyć jeszcze jeden element, który dopełnia niezwykły klimat w Teatrze, a mianowicie – światła. Chociaż wokal Serafińskiej oraz gra zespołu były na pierwszym miejscu, delikatne reflektory uzupełniały całość, tworząc niemalże spektakl muzyczny. Podobne odczucia miałem także w przypadku nieco bardziej etnicznych i pop-rockowych numerów czy ballad,  w tym w “O górach dolinach i niebie“. Efekt “musicalowości” dodał także chórek, w którego skład weszły Ola Nowak i Anna Szafraniecoraz rytmiczne solówki grane na instrumentach, ze szczególnym wyróżnieniem dynamicznej perkusji oraz subtelnych klawiszy. Dominującym elementem jednak nadal pozostała Serafińska oraz jej wyjątkowe wokalizy, pozostające jeszcze długo po koncercie w uszach słuchacza.

Jednym z najpiękniejszych momentów całego koncertu było liryczne, skromne wykonanie utworu “Na śniadanie dziś ty“, pochodzącego z płyty “Ciepło, zimno” z 2004 roku. Na scenie zapanował klimat wyciszenia, niebieskie światła podkreśliły delikatność oraz kameralność występu, a Serafińska urzekła swoją duszą. To, co przeszkadzało mi w odbiorze całości, były nieco za głośne dźwięki klawiszy, momentami aż bijące po uszach. Na szczęście, soulowa atmosfera w kolejnych utworach okazała się kojąca dla mojego słuchu.

W pewnym momencie wokalistka oraz chórek zeszli za kulisy, pozostawiając publiczność z orkiestrą. Mały chaos pojawił się wtedy, kiedy chórzystki ponownie weszły na scenę i zaczęły po niej chodzić w rytm muzyki, co właściwie nie miało właściwie ani sensu, ani logiki. Całość nie tylko wyglądała słabo, ale także odwracała uwagę od perkusisty gitarzystów i klawiszowca. Po chwilowym rozgardiaszu, dziewczyny zaczęły śpiewać wokalizy, do których dołączyła Serafińska, nadal pozostając zza kurtyną. Kiedy wreszcie weszła na scenę, ujrzeliśmy ją w innej, dłuższej niż na początku, sukni.

Przy relacjonowaniu koncertu, nie można pominąć istnego wyciskacza łez w postaci lirycznego wykonania przeboju Seweryna Krajewskiego – “Uciekaj moje serce“. Muszę przyznać, że w pewnym momencie nie tylko nuciłem utwór, ale także uroniłem jedną łzę. Ilość emocji, jakie wyraziła Serafińska w tej prezentacji, jest nie do opisania. Po dodaniu do tego niezwykłej gry orkiestry oraz gry świateł, efekt poruszenia, wzruszenia i liryczności od razu wskoczył na najwyższy poziom. Mocniejsze wokalnie wykonanie drugiej zwrotki utworu oraz subtelny refren świetnie podsumowały występ, podobnie jak skromny koniec zagrany na klawiszach.

Drugim coverem wykonanym perfekcyjnie przez Serafińską był kultowy “Fever” z repertuaru Peggy Lee. Nieco szybsze tempo frazowania oraz ostre światła stworzyły niebywały klimat, a solówka zagrana przez Konrada urzekła mnie najbardziej. Atmosfery tajemniczości dodały także ciche dźwięki klawiszy oraz ładny akcent zagrany na basie. Klimat kontynuowany był w miłej dla ucha balladzie “O górach dolinach i niebie“, gdzie na pierwszym miejscu pojawiła się perkusja, a pod koniec – przeszkadzajki oraz (słynne już) wokalizy artystki. W kolejnym propozycjach, w tym w świetnym “Calling You” z solówkami na każdym instrumencie, także nie zabrakło emocji, mocnego głosu Serafińskiej oraz minimalistycznego, lirycznego klimatu.

Ostatnim utworem zaprezentowanym podczas koncertu była energetyczna “Geisha“, z perkusją i gitarami na przodzie oraz fantastycznym “bridge’m” z bębnami. Najciekawszym fragmentem numeru była natomiast ciekawa solówka zagrana przez Stępnia na syntezatorach, a także końcówka zaśpiewana na trzy głosy przez Serafińską i jej chórzystki. Na bis usłyszeliśmy jazzowo-soulowe “Saturday Evening“, w którym wokalistka po raz kolejny zaprezentowała się jako delikatna kobieta oraz różnorodna artystka. Coraz szybsze wokalizy oraz zmiana głośności śpiewania zrobiła na wielu bardzo pozytywne wrażenie, a sama Serafińska udowodniła, że jej specjalnością jest budowanie napięcia oraz budzenie w słuchaczu wielu różnych emocji. W bisie ponownie usłyszeliśmy też znakomite solówki instrumentów, w tym klawiszy, które wybiły się na pierwszy plan.

Kwintesencją emocjonalności i liryczności artystki okazał się natomiast utwór “Aniele Panie“, po wysłuchaniu którego niełatwo było powstrzymać się od łez wzruszenia. I w takiej atmosferze koncert się zakończył, pozostawiając widzów w stanie rozmyśleń, rozważań. Takich występów trzeba więcej, by pobudzić w nas – skrywane często – emocje.