O N. S. I. robi się ostatnio głośno. Między innymi za sprawą pierwszych miejsc w różnego rodzaju konkursach takich jak International Jazz Contest w Tarnowie czy krakowskie JazzJuniors.

Kwartet jest więc na wysokiej fali. I choć nie ma tu wyraźnego kapitana, łajba trzyma się nadzwyczaj dobrze. Jest bardzo egalitarnie, ale nie bez wyraźnego podziału na role.

Micheal Parker na przykład mielił gęsto na kontrabasie, nie stroniąc od groovowej repetycji. Podpala to wszystko Dawid Fortuna (perkusja) żywą, pełną animuszu grą. Prucnal (saksofon) i Baszyński (trąbka) z kolei z lekkością fruwają w przestworzach. Ścigając się, uzupełniając, pozostając we wzajemnym uścisku i tańcu.

Bardzo to brzmiało dojrzale. Solidnie podany jazz głównego nurtu. Czerpiący głównie z tradycji bebopowej czy takich płyt jak “Shapes of Jazz to Come”. Zespół grał przede wszystkim własne kompozycje, ale nie zabrakło też zapożyczonych np.  colemanowskiego “Lonely Woman”.

To miał być ostatni wieczór przed końcem świata. Nic dziwnego więc, że grupa dała z siebie wszystko. Świat się jednak nie skończył – pozostaje więc tylko czekać na debiutancki album zespołu, który ukaże się na wiosnę.