Jeszcze wczoraj o istnieniu tej Pani nie miałem zielonego pojęcia. Dzisiaj (dzięki Lemoniadowemu Joe ;)) szaleję za nią, i ubolewam, że Polska jest wciąż na uboczu, i niektórych płyt nie sposób u nas kupić.

Nie często się zdarza że coś podoba mi się bez zastrzeżeń. Właściwie to jest pierwszy raz. Honey jest słodziutka jak przystało na miód, ale z odrobiną goryczki.  Mocny, charakterystyczny, przybrudzony głos, niebanalne teksty, elementy funky, jazzu, soulu oraz hip hopu i reage,  dają wspaniałą, chilooutową mieszankę, od której trudno się oderwać, jak od kufla miodu pitnego.

Honey, jak to często bywa, pochodzi z muzycznej rodziny. Jej mama, CC Larochelle, była także piosenkarką. Mała Honey miała okazję podpatrywać swoją rodzicielkę podczas występów między innymi z Marvin Gaye, Little Richard i Bon Jovi, od wczesnych lat dzieciństwa towarzysząc jej na koncertach i w studiach nagraniowych. W końcu postanowiła spróbować swoich sił na scenie. W 2005 roku  przyjechała do Nowego Jorku, gdzie szybko stała się popularna, koncertując w najbardziej znanych klubach ( Blue Note, Lenox Lounge). Nawiązała też współpracę z takimi gwiazdami jak Joss Stone, Roberta Flack, The Brand New Heavies, Macy Gray, Maya Azucena czy Donna Summer. Zaowocowało to wydaniem w 2008 roku debiutanckiego krążka Flight of the Honey B. Od niedawna na stronie artystki dostępny jest drugi album, Clean Lust and Dirty Laundry. Krążka można posłuchać za darmo,  oraz pobrać w formacie mp3, już niestety za opłatą. Zresztą co tu dużo pisać, zobaczcie sami.

fot. oficjalna strona