Anna Gadt – polska wokalistka jazzowa, nagrała dwie płyty, które śmiało można postawić na jednej półce z Agą Zaryan. Kim jest? Co lubi? Jakiej muzyki słucha? Wszystkiego dowiecie się z poniższego specjalnego wywiadu dla portalu JazzSoul.pl.

Mateusz Ryman: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Anna Gadt: Odkąd pamiętam muzyka zajmowała najważniejsze miejsce w moim życiu. Wiele rzeczy jej podporządkowałam, z wielu rzeczy rezygnowałam dla swojej pasji, która z czasem przerodziła się w sposób życia. Ciężkiej pracy nauczyła mnie szkoła muzyczna, do której uczęszczałam od 9 roku życia. Godziny spędzane przy fortepianie wyrobiły we mnie systematyczność i cierpliwość. To co pamiętam z początków, to również ludzie, którym wiele zawdzięczam – pedagodzy, a także koledzy, z którymi grywałam pierwsze koncerty. W mojej rodzinie nie ma tradycji muzycznych, ale dzięki przyjaciołom dorastałam w środowisku, które słuchało jazzu, bluesa, soulu – tzw. czarnej muzyki, ale także tzw. piosenki z tekstem. Wszystko to mocno zakorzeniło się we mnie.
To były również czasy pierwszych zespołów i warsztatów jazzowych. Był taki moment, że słuchałam dużo bluesa. Mieliśmy zespół, w którym graliśmy utwory Etty James, B.B.Kinga, Steve Ray Vaughana. Byliśmy nawet na festiwalu Blues na Bobrem. Jako nastolatka słuchałam relacji z Rawa Blues Festiwal i audycji- Bielszy Odcień Bluesa w Trójce. Potem trochę przypadkowo usłyszałam album “Secret Story” i tak stopniowo pojawił się jazz. Szkoła muzyczna, którą ukończyłam w klasie fortepianu – po 12 latach grania Bacha, na pewno dała mi świadomość i rozwinęła muzykalność. Jednak podjęłam decyzję, że jeśli akademia muzyczna to wydział jazzu w Katowicach. Kiedy zobaczyłam swoje nazwisko na liście przyjętych, rozpoczął się kolejny etap mojego życia.

Muzyka jazzowa zawsze była Ci najbliższa? Od czego się to zaczęło?

Pamiętam dziwny stan – mix zaciekawienia i ekscytacji, kiedy usłyszałam po raz pierwszy jazzową płytę. Było to solo Toots Thielemansa na płycie Pata Metheny – Secret Story, utwór – Always and Forever. Tego dnia wróciłam do domu z całym plecakiem płyt jazzowych. Były wśród nich m.in.: “Talk to Jesus” Możdżera, “Quest” – Piotra Wojtasika, “Kind od Blue”, płyty Harpera. Początek był bardzo przypadkowy, miałam może 15 lat i nie słyszalam wcześniej nic podobnego. Starałam się szybko nadrabiać zaległości w słuchaniu. Szukałam ludzi o podobnych zainteresowaniach. Okazało się, że w małym Kutnie jest mnóstwo ludzi, którzy słuchają takiej muzyki. Ku zdziwieniu wcale nie “ciągnęło” mnie do nagrań wokalistów. Od początku trafiałam na naprawdę dobre płyty: Joe Lovano, Redmana, Jarreta, Billy Harpera, którego zresztą poznałam kilka lat lat temu na międynarodowym konkursie wokalistów: Jazz Straggle. Harper był przewodniczącym jury a ja otrzymałam główną nagrodę. Pamiętam myśli po odczytaniu werdyktu, najpierw niedowierzanie, potem pojawiła się radość a póżniej myśl, że w jakiś sposób historia zatoczyła koło. Bardzo pomogły mi podstawy klasyczne, które szczególnie mocno przydają się w pracy z instrumentalistami, w pisaniu, aranżowaniu. Myślę jednak, że najważniejsze są godziny spędzane z innymi muzykami, wspólne jamowanie, rozmawianie, słuchanie muzyki, tworzenie światopoglądu. Zdobyłam cechy, które lubię w sobie, tj. ciekawość ludzi, odważne i czasem bezkompromisowe wypowiadanie swojego zdania, spokój, chęć dyskutowania – bo tym jest też jazz. Ciągłym dialogiem, słuchaniem, reagowaniem – żadna muzyka nie pozwala na tak ogromną kreatywnośc i akt tworzenia, którego świadkami staje się publiczność. Wystarczy, że Jesteś sobą.

Pierwszą płytę wydałaś jako Ania Stępniewska, drugą jako Anna Gadt – czym było to spowodowane?

Gadt – to nazwisko mojej Mamy. Ostateczna decyzja o zmianie nastąpiła kilka miesięcy po jej śmierci. wiesz…. Ania Stępniewska jest taka grzeczna, trochę zbyt nieśmiała… Podczas ostatnich miesięcy choroby mojej mamy znikała we mnie ta ułożona i spokojna Ania, a pojawiała się dużo silniejsza i pewniejsza Anna. Dorosłam w ciągu kilku tygodni, a moje nazwisko już nie oznaczało mnie. Tak jakbyś zmienił miejsce zamieszkania, ale listy nadal przychodzą pod stary adres. Zadałam sobie pytanie, czego żałowałabym najbardziej, gdybym musiała odejść już dziś…wiedziałam, że chcę nagrać płytę z moimi kolegami z akademii. Tak jakby mój umysł stworzył alter ego – pewniejsze siebie, silniejsze, mądrzejsze. Nie mogłam zostać Carmen Mc Rae, kolejną Shirley Horn więc stałam się Anną Gadt.

Jeszcze kilka pytań do pierwszej płyty. Nagrana była całkowicie w języku polskim, możemy się spodziewać kolejnej płyty po polsku?

Kolejny materiał polski – w pełni autorski, jest już prawie skończony . Zostało kilka poprawek, by uznać materiał za zamknięty. Jeśli pytasz czy płyta będzie podobna do pierwszej, to na pewno nie, choć elementem wspólnym będzie język polski. Chciałabym inaczej podejść do produkcji. Cenię sobie charakter naszych koncertów, więc postaram się przenieść do studia jak najwięcej tego typu energii. Teksty są dużo bardziej uniwersalne, więcej w nich odniesień do sensu życia, wyborów, przed którymi stajemy. Pozostaje tylko pytanie czy dla mnie to czas właśnie na tę płytę, równolegle powstają również inne utwory. Jaki dokładnie będzie następny album opowiem, kiedy nagrania będę już zarejestrowane.

Jak układa Ci się współpraca z Miłoszem Wośko przy nagrywaniu pierwszej płyty?

Zaczęliśmy współpracę w ramach zespołu, który uważaliśmy wówczas za funkowy – choć faktycznie takim raczej nie był. Potem przyszła decyzja nagrania piosenek po polsku na moją solowa płytę. Powstał autorski materiał, taki, który jest przypisany tylko do mnie, co mnie bardzo cieszy. Współpraca ta jednak pchnęła nas oboje do pewnych decyzji, by działać oddzielnie, bo nasze wizje zaczynały sie różnić. Miłosz nie jest tak bardzo oddany muzyce jazzowej, jak ja , co prowadziło do pewnych nieuniknionych konfliktów. Niewątpliwie jest wspaniałym muzykiem, uwielbiam z Nim rozmawiać i pracować przy tworzeniu piosenek. Jest autorem większości utworów, które zaśpiewałam na płycie: Na mojej drodze. Wiele tematów, które właśnie powstają również zostało przez niego napisanych. Cenię Jego sposób patrzenia na świat i umiejętność uchwycenia w słowach emocji. Nie chciałam, by był uwiązany współpracą ze mną a ja czułam, że chcę, by Still I Rise, było zupełnie inną płytą, stąd decyzja o zmianie zespołu – a właściwie powrocie do zespołu, z którym grałam jako studentka. To była trudna decyzja, ale właściwa. Miłosz miał czas na pracę z innymi artystami m.in. z Andrzejem Smolikiem. Obecnie produkuje płytę Lory Szafran. Jestem dumna z Jego sukcesów i mocno kibicuję Jego talentowi. Myślę, że zdobywane przez nas doświadczenie, może tylko wzbogacić wpólne piosenki. Do spełnienia potrzebuję jednak również improwizacji. Piosenka jest dla mnie niewystarczającą formą wypowiedzi, stąd potrzeba wywrócenia czasem do góry nogami ustalonej formy.

Miałaś całkowitą swobodę przy nagrywaniu płyt?

“Na mojej drodze” powstawała w wyniku współpracy z Miloszem, wiec jej finalne brzmienie jest efektem naszego ścierania sie, czasem niełatwego dochodzenia do pewnych decyzji. Tak, jak w zespołach finalny efekt jest sumą kilku wrażliwości. W tamtym czasie – a było to już dobre kilka lat temu- nie miałam jeszcze takiego doświadzczenia, ktore pozwoliloby mi całkowicie sie wszystkim zająć. Still I Rise jest płytą, przy której samodzielnie decydowałam o repertuarze i ostatecznym brzmieniu.

Która z Twoich płyt jest Ci bliższa i dlaczego?

Obie są dla mnie bardzo ważne. Nagrane płyty trakuję jako dokumentację tego, co artysta ma do przekazanie w danym momencie. Stąd każde kolejne wydawnictwo powinno ukazywać jakieś poszukiwania, stan ducha w czasie, w którym materiał decydujemy sie rejestrować. Po wydaniu płyty jesteśmy już często bogatsi o pewne doświadczenia muzyczne i życiowe, co powoduje, że kolejny materiał będzie inny, a ten który został nagrany, po kilku latach zabrzmiałby zupełnie inaczej. Z tego punktu widzenia czuje, ze najbliższe mi są nagrania najświeższe. Na mojej drodze, było moim debiutem płytowym. To czego nauczyłam się w pracy nad tym albumem, zaowocowało przy nagraniu Still I Rise. Poza bonusami, zarejestrowany materiał był w pełni autorski – nie było taryfy ulgowej, która pojawia się, kiedy śpiewamy repertuar innych artystów. Z perspektywy czasu wiem, że podjęłam trudną decyzję, ale na pewno wiele piosenek, zyskało sympatię słuchaczy. Na pustyni, Warto, Już można, to tytułu, które dzięki rejestracji pojawiają się czasem w stacjach radiowych, a to dla mnie wielka radość. Druga płyta była moim marzeniem sprzed 5 lat, bardzo chciałam nagrać ten materiał, właśnie z tymi muzykami. Towarzyszą mi: Rafał Stępień, Maciej Garbowski, Krzysztof Gradziuk – muzycy wspierający mnie w czasie pracy nad płytą oraz w studiu. Ten album, to hołd artystom, których słuchałam przez wiele lat. Stąd utwory takich artystek jak: Shirley Horn (o której zresztą pisałam pracę magisterską), Carmen Mc Rae, Barbara Streisand. Utwór rozpoczynający płytę napisał Clint Eastwood a kończy ją mój temat Still I Rise.

Kto jest dla Ciebie największą inspiracją jazzową?

Przez wiele lat wsłuchiwałam się w nagrania Elli, Billie Holiday, Dianna Reeves, Shirley Horn, Carmen McRae. Specjalne miejsce na półce miała płyta “Play” duetu: Mc Ferrin / Corea, a także “Love &Pease” Dee Dee Bridgewater z tematami Silvera. Obecnie fascynuje mnie odniesienie tradycji amerykańskiej w kontekście europejskiej wokalistyki. Główne miejsce zajmują dziś płyty takich artystów jak: Maria Joao, David Linx, Gabor Winand, Jullia Dollison, Kerry Marsh w formacji Marii Schneider – Vertical Voices. Oczywiście nie zapominam o korzeniach amerykańskich, dlatego często wracam do tych dawnych ulubionych płyt. Oprócz tego, a może przede wszystkim słucham instrumentalistów, uwielbiam pianistów, zresztą mam taką Wielką Czwórkę: Mehldau, Stenson, Evans i Jarrett.

Jakie masz plany koncertowe na najbliższy czas?

Najbliższy czas wakacyjny to przede wszystkim możliwość spotkań z młodymi ludźmi na warsztatach i kursach. Specjalnym miejscem są Żory, gdzie każdego roku spotykają się wokaliści z całego świata. Voicingers to cykl warsztatów, a także konkurs, gdzie ubiegłego roku można było posłuchać wokalistów m.in.: z Australii, RPA, Nowego Yorku i oczywiście z Europy. Będę tam i ja, poprowadzę warsztaty i wystąpię w koncercie finałowym, a potem praca nad koncertami w sezonie jesienno – zimowym.

Jak oceniasz muzykę jazzową w Polsce?

Moim zdaniem, polscy muzycy jazzowi w jakiś wyjątkowy sposób znaleźli dla siebie miejsce pośród światowej czołówki. Jednym tchem można wymienić takich artystów jak Pierończyk, Simple Acoustic Trio, Stańko, Możdżer. To artyści, których usłyszymy na najlepszych scenach świata, współpracują dla najwspanialszych obecnie wytwórni ECM, Act. Dla malkontentów jest również trio RGG. Mimo, iż nie posiadają za sobą wielkiej wytwórni, z powodzeniem koncertują już od 10 lat a ich muzyka staje się coraz bardziej dojrzała. Oczywiście trudno jest porównywać się do środowiska amerykańskiego lub skandynawskiego. Oba posiadają ogromne tradycje, a przede wszystkim ogromne zaplecze w postaci klubów, w których dopełnia się i kształtuje ostatecznie świetna edukacja akademicka. Mimo, iż w Polsce nie możemy narzekać na koncerty zagranicznych artystów, bo przyjeżdżają do nas najwięksi – to czego brakuje to pieniądze przeznaczane na workshopy i kursy. Możliwość rozmów, zadawanie pytań, wspólne granie – to oprócz słuchania nagrań, podstawa edukacji. Szkoda również, że tak niewiele posiadamy klubów, które stałyby się zapewne miejscem spotkań muzyków oraz fanów szeroko pojętej muzyki improwizowanej.

Dziękuje za rozmowę!

fot. DDBC Creative Design