Nam się niestety nie udało być na koncercie Natu w Cafe Kulturalnej ale mamy dla Was relację napisaną specjalnie dla JazzSoul.pl przez Magdalenę Walczak, która prowadzi oficjalny fan club Pauliny Przybysz – Pinnaweli. Miłego czytania.

Kilka minut po 23.30. Kawiarniane stoliki wynoszone są na zewnątrz, zaraz artyści wniosą na scenę muzykę. Mamy chłodną, już prawie wakacyjną noc, a w Cafe Kulturalna jest bardzo gorąco i tłumnie. Na koncert Natalii Przybysz, części zespołu Sistars mającego reaktywować się na jeden koncert, przybywa mnóstwo ludzi i mimo, że wszyscy przyszli posłuchać solowego projektu Natu, to ja w powietrzu, w rozmowach i atmosferze czuję radosne oczekiwanie na 18 czerwca, kiedy to po 5 latach cały zespół znowu wystąpi razem – na Warsaw Orange Festival. Godzina 23.40. Pojawia się Natalia i mówi do nas „Dobry wieczór”, a wieczór okazuje się nie tylko dobry, ale i magiczny.

Wokalistka śpiewa piosenki z obu płyt i mimo, że krążki są zupełnie różne, a wiele utworów z „Gram Duszy” kojarzy się z picassowską kreską abstrakcji, to teraz wszystko tworzy jedną całość. Jak sama Natalia zapowiada, rozróżniamy „sekcję zwierząt”, gdzie pojawia się np. utwór „Lion Girl” w bardzo ciekawej, nieznanej mi dotąd aranżacji, a także tzw. „sekcję utworów pojechanych”. Tutaj słuchamy piosenki „Grzebień” i „Pchła Muskczak”. Gdy Natalia z zespołem milkną na moment podczas tej ostatniej i zostawiają publiczność ze zdaniem „Mama mówiła mi zawsze:”, ta dośpiewuje rezolutnie i bez zastanowienia „Podnieś rękę dziecko”. Jest więc doskonałe nawiązanie kontaktu, jest rozmowa z ludźmi, którzy przychodzą, jest uśmiech dla nas od Maupki. Publiczność reaguje żywiołowo, to już prawie 3 lata od wydania pierwszego solowego albumu, i prawie rok od wydania drugiego, fani znają więc teksty na pamięć i świetnie się bawią. Zawsze mam wrażenie, że im bardziej abstrakcyjny utwór, tym więcej radości. Natalia wyzwala w nas dzieci, pchły muskczaki i szalonych tancerzy pod-scenicznych. Jest tak natu-ralna, że ciężko się oprzeć tej muzyce i stać w miejscu, ciężko się nie śmiać gdy zagaduje nas w przerwach technicznych, a przede wszystkim ciężko się nie cieszyć z tego, jakich gości zaprasza.

Do Cafe Kulturalna zaprosiła Maję Kleszcz z „Kapeli ze Wsi Warszawa” i razem zaśpiewały „Serce”. Pojawił się też Bartek Królik. Euforię publiczności wywołała rewelacyjna Paulina Przybysz, która razem z siostrą wykonała utwór „Ex-Factor” Lauryn Hill. Nie wierzę, że ktoś wtedy nie pomyślał o Sistars i nie poczuł jak teraz ze zdwojoną siłą płynie do nas ta piosenka. Dla mnie solowe projekty dziewczyn nie ważą mniej niż całe Sistars, dla mnie to po prostu inne nieporównywalne ze sobą etapy muzycznego życia, których ja jestem wielką fanką. Tego wieczoru obie wokalistki i Bartek Królik rozbudzili jednak dodatkowe sistarsowe skojarzenia i pozostawili w oczekiwaniu na kolejny tydzień. Członkowie zespołu sami są ciekawi co się stanie i właśnie to zawsze było najpiękniejsze w ich muzyce – wieczna świeżość, wieczna przydatność do duchowego spożycia. Nawet teraz – w sistarsowym powrocie do przeszłości.

Natalia skończyła koncert około 1. Ten wieczór, tak jak i każdy, raz w miesiącu, w Cafe Kulturalna, należał też do Niedźwiedzia w lesie – dj’a Envee’go, po występie wokalistki pojawiła się również Ritmodelia. Na scenie oprócz Marcina Gańko, wystąpił stały „natu-ralny” skład: Jurek Zagórski, Mariusz Obijalski, Hubert Zemler i Wojciech Traczyk. Wszyscy charytatywnie, dla dzieci z rozszczepieniem kręgosłupa. A mi moja „renesoulowa” dusza po takim koncercie ważyła więcej niż jeden gram i była bardzo zadowolona.

autor: Magdalena Walczak/fot. Gocanna Antosik