Mamy dla Was pierwszą recenzję nadchodzącej w Polsce płyty Jennifer Hudson. Autorem recenzji jest redaktor onet.pl – Andrzej Cała, który ocenił płytę na 4,5/5. Zapraszam do jej przeczytania.

Jennifer Hudson nagrała płytę, którą powinna już dawno zaprezentować nam chociażby Beyoncé. O ile miałaby, z góry przepraszam za porównanie, męskie atrybuty męskości na miejscu. “I Remember Me” to popisowa lekcja współczesnego R&B-soulu. Z klasą, ze smakiem i bez tanich ozdobników.

30-letnia Amerykanka zaprzecza temu, że nie da się łapać dwóch srok za ogon, bo równie dobrze radzi sobie z karierą muzyczną jak i aktorską, oraz stwierdzeniu, że programy pokroju “Idola” dają nam tylko produkty, a nieartystów. Nic z tego. 

Jej najnowsza płyta to materiał zupełnie nie przystający do tego, co dominuje na scenie współczesnego R&B. Żadnych gości, zero flirtu z plastikowym euro-dance’em, żadnego wokodera i Autotune’a. “I Remember Me” to niski ukłon w stronę div pokroju Arethy Franklin czy Teeny Marie. Dostaliśmy wydawnictwo osadzone w stylistyce klasycznego soulu i rhythm and bluesa, a zarazem brzmiące współcześnie. Wspaniały wokal Hudson i jej artystyczne ambicje zwyciężyły z tanią przebojowością. Czy to znaczy, że na płycie potencjalnych hitów nie ma? Ani trochę, w żadnym wypadku. Wystarczy dokładnie sprawdzić nagrania, nad którymi czuwali Alicia Keys i Swizz Beatz – “Angel” i “Everybody Needs Love”, aby poczuć styl Hudson w pełni. Doskonale wypada “Still Here” autorstwa Diane Warren. Singlowe “Where You At?” również niesie sobą ogrom energii. I mógłbym tak wymieniać długo, bo tak naprawdę nie ma na “I Remember Me” słabych punktów.

Drugie dzieło Jennifer Hudson trwa niespełna 44 minut, ale dostarcza przez cały ten czas mnóstwa emocji. Amerykanka sporo już w swoim życiu przeszła i to odbija się szerokim echem w jej tekstach. Nie są one jednak smutne, lecz refleksyjne. Pobudzają do myślenia, pozwalają też dostrzec plusy nawet w pozornie najtrudniejszych sytuacjach. Gdy się już z nimi uporami jest zaś czas zabawy i radości. Chapeau bas panno Hudson!

Autor: Andrzej Cała, onet.pl