Już 17 listopada w katowickim NOSPR wystąpi Lizz Wright – amerykańska wokalistka, znana z połączenia jazzu z gospel, soulem i folkiem. W ubiegłym roku ukazała się jej siódma płyta zatytułowana „Shadow”, natomiast to nie koniec jej nowych wydawnictw. Korzystając z możliwości rozmowy z Lizz, prześledziliśmy jej drogę muzyczną, przybliżyła nam sylwetki gitarzystów, z którymi współpracuje od lat, jak i opowiedziała o projektach, które szykuje. Nie zabrakło też krótkiej zapowiedzi tego, czego możemy spodziewać się na jej listopadowym koncercie.

Co było pierwsze w Twoim życiu: muzyka gospel czy blues?
Jeśli urodziłeś na południu w Georgii i byłeś blisko kościoła, to siłą rzeczy słyszałeś gospel. Dla mnie jednak ta muzyka była wprowadzeniem do… bluesa. Sposób wyrażania, artykulacji, historii i emocji, jakie zawarte były w muzyce gospel, mają sporo wspólnego z bluesem. Muzyka została podzielona na gatunku, żeby łatwo było ją skategoryzować i sprzedać, ale w rzeczywistości historycznie blues i gospel są naturalnie połączone, co wynika amerykańskiego doświadczenia muzyki. Nie wiedziałam, że dźwięki, które słyszę i to doświadczenie jest właśnie bluesem, dopóki nie opuściłam domu i nie ruszyłam w świat. Wtedy usłyszałam bluesa po raz pierwszy. W moim świecie, w bardzo prawdziwy sposób blues i gospel są połączone.
Rozumiem zatem, że twój ojciec wprowadził Cię w gospel, a nie bluesa?
Cóż, mój ojciec zaprowadził mnie do kościoła, w którym dźwięki i feeling zarówno gospel, jak i bluesa. To była okazja, żeby skupić się na tym, jak się czułeś. W gospel, w którym robisz, zwracając się w stronę Boga, potrzebujesz do tego elementu przejścia. A w bluesie możesz być właśnie tam, gdzie jesteś i podążać za czymkolwiek. To wszystko się połączyło we mnie. Nauczyłam się to rozprzestrzeniać i oddzielać, ale zawsze nie mogę się doczekać, gdy te dźwięki łączą się w mojej muzyce.
Wydaje mi się, że tego nie oddzielasz, a przynajmniej słuchając Twojej muzyki, nie jestem tego pewien.
(śmiech) Szczerze mówiąc,nie jestem pewna, czy to jest naprawdę możliwe. Jeśli słuchasz tych starych… Prawdopodobnie słyszałeś stare nagrania z południa, skąd pochodzi część mojej rodziny. Możesz w nich usłyszeć dźwięki bluesa i gospel. One się rozdzielają tylko, gdy ta muzyka podróżuje dalej, albo wykonywana jest w innej części Ameryki. Ale na początku w tych prostych piosenkach wykonywanych w portach, czy między plantacjami, one stanowiły jedną muzykę.
Miles Davis powiedział kiedyś, że nie możesz grać w jazzu, jeśli najpierw nie poznałeś bluesa. To były jego korzenie, bo wychował się we wschodnim St. Louis. A kiedy jazz pojawił w Twoim życiu?
Jazz po raz pierwszy usłyszałam w radiu. Mój ojciec był bardzo surowy w kwestii oglądania telewizji, ale radia mogliśmy słuchać cały czas. Słuchałam więc wielu słuchowisk i opowieści radiowych. Wiele z nich było osadzonych w wartościach chrześcijańskich. Natomiast w National Public Radio usłyszałam audycję „Piano Jazz” prowadzoną przez Marian McPartland (amerykańska pianistka i popularyzatorka jazzu – przyp. MM). Uwielbiałam sposób, w jaki rozmawiała ze swoimi gośćmi. Dzięki niej poznałam wielkich artystów jazzowych. To było dla mnie niesamowitym doświadczeniem i naprawdę zmieniło moje życie. Pamiętam, że byłam gotowa opuścić dom i chciałam pojechać do Atlanty, która w tamtym czasie była dla mnie dużym miastem. Byłam bardzo podekscytowana, ale gotowa, by ruszyć dalej.
Pytam o bluesa, gospel, ponieważ czytałem, że w kościele zaczęłaś się uczyć grać na pianinie. Natomiast głównym instrumentem na większości twoich płyt jest… gitara.
Cóż, mój ojciec uczynił pianino bardzo dostępnym. W domu mieliśmy piękny instrument. Tak, grałem pianino w jego kościele i zostałam wdrożona w jego dźwięk, ale kiedy zaczęłam sama odkrywać muzykę – bez kurateli ojca – pokochałam brzmienie gitary. i Poczułam, że moja opowieść, którą chce przekazać, jest możliwa przy pomocy gitary. To wspaniały i sprawiedliwy instrument, który możesz po prostu trzymać pod ręką, chodzić, siedzieć z nim, i po prostu przemieszczać się z nim praktycznie wszędzie.
Współpracowałaś z różnymi gitarzystami na przestrzeni lat: Deana Parksa na płycie „Freedom And Surrender”; Chrisa Bruce’a na „Grace” i koncertowej płycie z Berlina. Był też Marvin Sewell i oczywiście Adam Levy na ostatnim albumie. Dobierałaś ich pod kątem danej płyty, czy to były raczej wybory naturalne?
Po pierwsze, masz rację – mam wspaniałą armię niesamowitych artystów gitary w moim życiu i uwielbiam ich wszystkich. Słyszałam ich w różnych miejscach i momentach. Poznałam Adama Levy’ego przez Joe Henry’ego (producenta płyt Lizz – przyp. MM). I – o mój Boże – próbowałam być spokojna, gdy grał ze mną po raz pierwszy, bo byłam podekscytowana. Cały czas jestem jego fanką. Gra ze mną cały czas i wciąż oglądam jego filmy instruktażowe online. Poza tym chodzę na jego koncerty solowe. Z kolei Marvin Sewel jest cudownym gitarzystą. Jest rozkosznie delikatnie dziwny. Uwielbiam jego grę. Jest z Chicago, więc element Środkowego Zachodu jest w niej słyszalny. Kiedy mamy czas, uwielbiam rozmawiać z nim o jego dzieciństwie w Chicago. Jest po prostu niesamowity. Usłyszałam go po raz pierwszy, gdy grał z Cassandrą Wilson. Natomiast Chris Bruce jest niewiarygodny. Ja pewnie wiesz, Craig Street nas ze sobą poznał. Chris produkował moją ostatnią płytę. Lada moment wchodzimy do studia, by nagrać kolejną, na której nawet nie ma gitary! Zbudowaliśmy niesamowite porozumienie jako artyści i autorzy piosenek. On jest świetnym producentem. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę z nim pracować. Na przestrzeni lat grałam z wieloma różnymi, świetnymi muzykami, ale po prostu uwielbiam brzmienie gitary.
A czy sama próbowałaś grać na gitarze?
Potrafię trochę grać, ale nie mam zbyt dużo czasu w życiu, by poświęcać się jeszcze grze na instrumencie. Jestem piosenkarką, autorką piosenek, kucharką, psią mamą i żoną (śmiech). Gdybym miała więcej czasu w życiu i Bóg uczynił mnie kosmitką oraz miałabym kilka godzin więcej niż każdy inny, to zdecydowanie poświęciłabym więcej czasu na gitarę.
Wspomniałaś, że z Chrisem Brucem będziecie nagrywali nowy materiał, w którym… nie ma gitary. Więc jak to będzie wyglądało?
Chris jest niesamowitym producentem. Jest bardzo cichym twórcą i projektantem. Jeśli oglądasz go, gdy gra z Me’shell Ndegeocello, czy ze swoją żoną, Morley, to zawsze jest też niesamowicie ubrany! Czasami wygląda jak Lenny Kravitz, czasami wygląda jak ksiądz (śmiech). Ma wyjątkowy sposób komunikowania się za pomocą muzyki. Nigdy nie widziałam kogoś, kto komunikuje tak dobrze i jednocześnie używa tak mało słów.
Kończąc temat gitarzystów, ciekaw jestem, czy masz ulubionego lub wymarzonego gitarzystę, z którym chciałabyś pracować? Pytam, bo wykonywałaś utwory autorstwa Jimmy’ego Page’a, czy Erica Claptona.
(westchnięcie) Naprawdę nie wiem… Jest jedna osoba, którą bardzo lubię jako artystę. No i jest też świetnym gitarzystą – chciałabym zrobić jedną z moich piosenek ze wspomnianym Lennym Kravitzem – nawet tylko na żywo. Ale nikt inny nie przychodzi mi do głowy… Świetne pytanie – musiałabym się nad tym poważniej zastanowić.
Twoje piosenki, to historie. Każdy utwór przynosi inną. Czy uważasz, że gospel, blues i jazz, to najlepsze ‘nośniki’ dla opowieści?
Myślę, że najważniejsze jest znalezienie takiego gatunku muzyki, który pasuje do twojego głosu, jako opowiadającego jakąś historię. To jest bardzo podobne do tego, że odziejesz swój głos, tak odziejesz swoje ciało. Wszystko, co pasuje do twojej skóry, formy, smaku, i wspomaga twój głos, jest prawdą. Często jest on definiowany przez twoje doświadczenie życiowe. Niektórzy wybierają rzeczy, które są inne od tego, czego doświadczyli, bo to daje im wolność, a inni wybierają coś, co przypomina ich doświadczenie, bo chcą czuć się jak w domu. Nie mogę więc jednoznacznie stwierdzić, który gatunek muzyki pasuje do mnie najbardziej… Uwielbiam muzykę folkową, americanę, czy bluegrass. Kiedy mieszkałam w górach w Północnej Karolinie i jeździłam po licznych serpentynach, słuchałam też dużo muzyki celtyckiej.
A kiedy widzisz piosenkę, którą bierzesz na warsztat – zwłaszcza jeżeli jest autorstwa kogoś innego – wiesz od razu, w jakiej stylistyce chcesz ją zaśpiewać?
O, dobre pytanie. Nie, nie myślę o tym. Pozwalam, żeby słowa piosenki mnie prowadziły – one naprawdę wyjaśniają mi coś. Przeczytam je, a potem zobaczę, gdzie mój głos i słowa spotkają się oraz będę wystarczająco zainspirowana, by zaprosić kogoś, kto pomoże mi ją zaaranżować.
Wybierasz więc piosenkę, pokazujesz ją Chrisowi, a on od razu wie, jaką aranżację do niej dobrać?
Po prostu zaczyna grać i czasami – jak wtedy, gdy gotuję – różne elementy łączą się ze sobą od razu, bez prób. To niesamowite. Chris cały czas wysyła mi wysyła muzyczne szkice, bym do nich pisała. I potrafi naprawdę mnie zaskoczyć, bo są to praktycznie gotowe piosenki! Wydaje mi się, że jestem tak eklektyczna, ale on jest bardziej eklektyczny, niż ja!
Daje mi rzeczy, które brzmią jak z lat 60-tych, ze smyczkami, co przechodzi w coś, co koreluje bluesem i jest tak proste… Czasami brzmi podsyła mi coś, co brzmi jak Pops Staples (legendarny amerykański wykonawca gospel i R&B – przyp.MM) (śmiech). Poza tym Chris należy do osób, z których opinią bardzo się liczę. Więc jeśli przynoszę mu teksty i rozmawiamy o historii w nich zawartych, nie powiem mu, co grać. Jestem bardzo zainteresowana jego odpowiedzią na to, co proponuję.
Zauważyłem, że w pewnym momencie zacząłeś wydawać swoje kolejne płyty w coraz większych odstępach czasu. Twoje pierwsze trzy albumy były okazywały się w odstępie dwóch lub trzech lat od poprzedniego. Natomiast „Shadow” ukazał się w ubiegłym roku po siedmioletnie przerwie od „Grace”. Czym to było spowodowane?
Poza pandemią, która nie jest tu bez znaczenia, zakończył się mój kontrakt z Universal Music i przeszłam do Concord. Natomiast, kiedy wybuchła pandemia, przez jakiś czas nie miałam miejsca, by grać, a musiałam uratować moją ekipę finansowo. Zaczęłam więc bardzo dużo pracować i gotować, ponieważ ludzie potrzebowali jedzenia. W związku z tym zamiast muzyki, zaczęłam komponować posiłki. Pomogłam też przemodelować i zmienić design bardzo małej kawiarni w Chicago.
To wszystko bardzo mnie zajmowało i zaangażowało w działalność na rzecz lokalnej społeczności. Teraz czuję się bardzo dobrze w cyklu mojego życia i moich różnych prac, ponieważ wróciłam do życia, które przypomina mi swoje dzieciństwo. Widzę ludzi lokalnej społeczności prawie każdego dnia i ta interakcja jest pełna miłości, muzyki i nauki dla mnie.
Teraz mam trzy projekty, nad którymi pracuję i one pojawiają się w dość krótkim czasie.
Szczerze mówiąc, nawet martwię się, czy nie pojawią się zbyt blisko siebie (śmiech).
Wspomniałaś o płycie z Chrisem. Co zatem jeszcze przygotowujesz?
Płyta z Chrisem nosi tytuł „Nearness”. Przygotowuję też płytę, którą zainspirował huragan i będzie zatytułowana „Blue Wing”.A potem kolejny, który nazywa się „Revival”. Powiem Ci, że tegoroczne lato było pierwszym od dawna, kiedy nie koncertowałam w Europie. Zostałam w domu, żeby nagrać te płyty.
Dlatego w listopadzie przyjedziesz do Polski (śmiech)
Tak, i zagramy na nim fragmenty „Blue Wing”.
W jakim składzie wystąpicie?
Marvin Sewell zagra na gitarze, David Cook będzie grał na pianinie, Ben Zwerin na basie i Marlon Patton na bębnach. Zagramy głównie materiał z „Shadow” i kilka pojedynczych utworów z przeszłości. No i coś nowego z „Blue Wing”.


