Kiedy Samara Joy wygrała Sarah Vaughan International Jazz Vocal Competition to wszyscy z oczarowaniem i zaangażowaniem śledzili jej jakże pięknie rozwijającą się karierę. Dziś ma na swoim koncie kilka nagród Grammy co oczywiście tylko potęguje atencję. Wrócę jednak do wygranego konkursu Sarah Voughan, gdyż wśród finalistek na przełomie lat znajdują się równie zjawiskowe nazwiska, takie jak Jazzmeia Horn, Gabrielle Cavassa czy Cyrille Aimée. W 2022 roku tenże konkurs wygrała zaledwie 21 letnia Lucía Gutiérrez Rebolloso rozgramiając konkurencję wyjątkowo dojrzałym głosem. Kilka tygodni temu posługując się pięknym imieniem Lucía wydała debiutancki album zarówno jako wykonawczyni jak i tytułując nim wydawnictwo (celowo zaznaczam, że pod szyldem swego imienia, gdyż jako Lucía Gutiérrez w zeszłym roku wydała płytę „Jarocha” łącząc elementy latino, jazzu i popu).
Pochodzi z meksykańskiego Veracruz, a występować zaczęła w wieku dwóch lat wspierając lokalny zespół rodziców. W wieku lat 13 rozpoczęła naukę śpiewu na Universidad Veracruzana, gdzie w w 2022 ukończyła także studia. Jest pierwszą Meksykanką, która wygrała Sarah Vaughan InternationalJazz Vocal Competition co otworzyło jej drogę do światowego zainteresowania. Punktem kulminacyjnym dotychczasowej historii jest album „Lucía” będącym akustycznym projektem łączącym jazzowe standardy, hiszpańskie klasyki jak i popowe perełki. Zaznaczyć trzeba, że całość brzmi bardzo spójnie i uroczo przyjemnie czego zasługą jest jazzowy kwartet złożony z wenezuelskiego pianisty Edwarda Simona, kolumbijskiego gitarzysty Juancho Herrery, amerykańskiego kontrabasisty Larriego Grenadiera i pięciokrotnego zdobywcy Grammy, meksykańskiego perkusisty Antonio Sáncheza. Gościnnie na saksofonie zagrał kolejny zdobywca Grammy, pochodzący z Puerto Rico David Sanchez, a na perkusji Kostarykańczyk Felipe Fournier.
Osobiście zauroczony jestem w lekkości wokalnej tej młodej artystki (na zeszłorocznym albumie „Jarocha” była nie tylko wykonawczynią ale i autorką, czego trochę brakuje mi na tym „debiucie”). Przepiękne wręcz modeluje swoją barwę głosu od jasnej, pełnej delikatnego wibrato do ciężkich dołów zaskakujących swoją siłą. Nie jestem przesadnym fanem języka hiszpańskiego, ale to jak ona śpiewa, opowiada i czaruje skłania mnie do przemyślenia swoich upodobań. „La Llorona” oraz „Mi Niña Lola” to zdecydowane faworyty tego albumu z naciskiem na ten pierwszy, który kiedy usłyszałem po raz pierwszy to przez godzinę włączałem go od początku nie mogąc uwierzyć jak silne emocje we mnie wzbudza. Ostatnio rzadko zdarza się, aby ktoś tak bardzo mnie oczarował swoją interpretacją. Był to dla mnie moment gdy zdałem sobie sprawę, że ten album jest czymś więcej niż tylko kolejnym zbiorem coverów młodej wokalistki szukającej swojego miejsca w muzycznej galerii.
Zadowoleni będą Ci, którzy wracają do klasyków. „What a difference a day makes” zaśpiewane w połowie po hiszpańsku stało się biletem do sukcesu gdyż tym właśnie utworem Lucia wygrała Sissi Award. Obok niego na płycie znajdują się jeszcze takie skarby jak „Speak low” czy „Blade it on my Youth”. Artystka trochę zaburza poczucie czasoprzestrzeni śpiewając jakby była to połowa XX wieku w maleńkim jazz clubie, a to przecież jakże współczesna, młoda kobieta śmiało korzystająca z social mediów wielkiego świata. Jestem oszalały i zakochany w tym jaką klasę i trudną technikę wokalną wzięła sobie w muzyczną podróż swojej osobowości. Tak, wielu powiedziałoby teraz, że to samo ostatnio mówiliśmy o Samarze Joy i pełna w tym zgoda. Lucia ma jednak coś co znacząco odróżnia ją od Samary. Latynoski temperament. Podczas nagrywania utworu „Velacruz” w pewnym momencie zaczęła płakać na co znajdujący się w studio muzycy przestraszyli się pytając czy wszystko jest w porządku. W odpowiedzi uzyskali tylko, że to „zwyczajnie ze szczęścia”. Album jest natomiast niezwykły.


