Za każdym razem gdy słyszę, że Will Downing zbliża się z premierą nowych utworów wiem, że po pierwsze będzie to krótka płyta oraz wiem, że nie będę mógł się im oprzeć. Tak też się stało gdy dokładnie w rok po wydaniu „Soul Rising” zaprezentował EP „Luscious”. Nie ma zaskoczenia. Nie ma rozczarowania. Jest przyjemnie. Jest znów tak jak ma być, aby nikt Willa nie zdetronizował z bycia władcą sensualnych i czekoladowych piosnek o miłości. Tych pełnych pragnienia, często pożądania, niekiedy lekko tęskniących jak i zwyczajnie nasiąkniętych wdzięcznością. Nie umiem przestać się zadziwiać jak bardzo wszystko i tak jest mało istotne podczas gdy wokal wręcz rutynowo owija w miękkie, atłasowe prześcieradła. Tak. On to robi specjalnie.
Na kolejnym (wychodzi na to, że już 24) albumie znajduje się sześć utworów. Otwiera go „Power of love” będący oryginalną, napisaną przez Willa oraz Randalla Bowlanda smooth soulową perełką ze znakomitą linią pianina. Na uwagę zasługuje „Sugar on the floor” z repertuaru Kiki Dee, który nagrała na swój debiutancki album w 1973 roku. Popowy, gitarowy klimat został zastąpiony czekoladowym feelingiem jakże rozpoznawałbym w twórczości Downinga. Z pewnością znajome będzie także „Mama used to say” Juniora Giscombe z 1982 roku, które było wszak tyle razy coverowane, że w wykonaniu Willa niestety nie wybija się ponad przeciętność. Jest za to lekko nostalgiczna „Rashida” z ciekawie przeplatającym się miedzy frazami saksofonem, na co warto zwrócić uwagę słuchając. Natomiast największą niespodzianą i spełnieniem jest zamykający ten mini album utwór Sinatry „In the wee small hours of the Morning”. Wkrada się tu lekki jazz z tak głębokim barytonem, że nie sposób posłuchać tej piosenki tylko raz, ani trzy.
Ten najczęściej nagradzany przez Soul Train artysta może śmiało iść tym torem i nadal nagrywać co jakiś czas właśnie takie małe sety utworów. Nie ma znacznia czy będą to oryginalne kompozycje czy covery, bo i tak chodzi głównie o wokal. Produkcje są w większości soczyste, pełne szerokich rozwiązań i mocno skupiające się na perkusyjnych smaczkach (dużo tu odnośników do lat 90 kiedy tamburyna, trójkąty i dzwonki wypełniały produkcyjne przestrzenie). Will Downing nie ma sobie równych a to za sprawą tego, że ciągle jest taki sam. Melodyjny, perfekcyjny wokalnie, sensualny, nieskończenie soulowy. Nieważne czy śpiewa twórców soulowych, popowych czy country. Nawet gdy śpiewa Sinatrę to zdaje się jakby to Sinatra śpiewał wcześniej utwór Downinga. Nim nie da się ani znudzić, ani najeść bo ciągle mamy niedosyt.