Jest najsłynniejszym obecnie crossoverowym skrzypkiem na świecie. Polska publiczność niejednokrotnie miała okazję przekonać się jak klasycznie interpretuje pop, rock, czy r&b. Po koncertach w ramach projektu „Iconic” wraca do Polski na dwa majowe koncerty – tym razem w ramach promocji płyty „Millennium Symphony”. O niej, o podejściu do aranżowania, współczesnej kondycji muzyki popularnej oraz wszechobecnych telefonach na koncertach David Garrett opowiedział mi w poniższej rozmowie
Słuchając „Millennium Symphony”, zastanawiałem się, jaki był klucz doboru tych utworów? Początkowo wydawało mi się, że wybierzesz piosenki z początku tysiąclecia…
Cóż, przede wszystkim spodobała mi się nazwa, którą wymyśliłem – „Millennium Symphony”. Pomyślałam, że ma to w sobie bardzo konkretne znaczenie, odnośnie tego, co otrzyma nabywca tego albumu. To symfoniczna interpretacja najwspanialszych – z mojej perspektywy – piosenek napisanych w ciągu ostatnich 25 lat. Jak więc wybrałem akurat te 25 utworów? Pierwszym krokiem było rozeznanie. Oczywiście słuchałem dużo muzyki, ale to nie wystarczało. Przesłuchałem dosłownie wszystkie listy przebojów w Wielkiej Brytanii, wszystkie listy przebojów w Niemczech, listy przebojów w USA. Co roku wszystko przeglądałam. I przesłuchałem większość utworów, bo w końcu czasami zapomina się o niektórych piosenkach. Czasami nawet nie pamiętasz czegoś, co było świetne. Tak więc te poszukiwania były pierwszym miejscu. Prawdopodobnie słuchałem muzyki przez jakieś pięć, sześć miesięcy w trasie, żeby wymyślić może 40, 50 utworów, które moim zdaniem miały potencjał do pracy nie tylko na skrzypce, ale także do orkiestracji. Takich, ktore stanowiły wyzwanie, a które związane z ostatnimi dwiema dekadami. Na przestrzeni lat pisanie piosenek bardzo się zmieniło w tym sensie, że wszystko jest bardziej uproszczone. Wszystko dzieje się szybciej i jest krótsze, co oznacza, że w utworze jest mniej materiału do wyboru do orkiestracji. Jeśli cofniesz się do innych projektów, które zrobiłem w świecie crossoverów, były one bardziej oparte na muzyce z lat 60., 70., 80., czy 90. Jestem pewien, że interesujesz się muzyką tak jak ja. Struktura utworów z tamtych dekad była znacznie większa – nie twórcza, ale o wiele szersza. Nie było w nich tylko zwrotki, małego mostka i refrenu. Na końcu była środkowa ósemka. W środku było trochę instrumentalnej solówki, kiedy mówimy o muzyce rockowej. Było więcej niż trzy lub cztery akordy. W tamtych czasach muzycy eksperymentowali bardziej z harmoniami i progresjami harmonicznymi.
Możemy to chyba nawet oprzeć się na jednym przykładzie – „Stairway To Heaven” Led Zeppelin.
Absolutnie. To bardzo dobry przykład. Musiałem więc znaleźć 25 utworów, w których była wystarczająca jakość – czasem nawet w prostej strukturze. Powiem ci, który z nich był prawdopodobnie najbardziej uproszczony „The Joker And The Queen” Eda Sheerana. To bardzo uproszczony, ale jednak w tych małych melodiach było wystarczająco dużo szczegółów, by zaaranżować to w sposób Rachmaninowowski. Czasami coś może być napisane bardzo łatwo i prosto, ale wciąż jest z piątką, szóstką… pięć, sześć linii – śpiewu chóru, wokalu głównego, instrumentu. Czasami masz pięć, sześć linii, instrumentalnych, które są tak precyzyjne, że możesz z tego stworzyć coś magicznego z orkiestrą. Z drugiej strony czasami masz ścieżkę, która była bardzo znana, z około 500 różnymi drobiazgami i nie ma tam nic… A mnie zależy na znalezieniu czegoś, co czuję muzycznie i gdzie instynktownie już słyszę, jak będzie to brzmiało z orkiestrą. Tak było na przykład z „Russian Roulette” Red Velvet. Kiedy usłyszałem dźwięk gitary elektrycznej na początku, od razu pomyślałem sobie: w porządku, to będzie przechodziło w sekcję dętą w orkiestrze. Z kolei w „Dance Monkey” Tones and I, wiedziałem, że linię basu umieszczę to w wiolonczelach. To dość długi i żmudny proces – najpierw wybór utworów, a potem, oczywiście nagranie ich demo. Siadam przy pianinie, ktoś gra partię gitary, a potem przekładam to na skrzypcę i widzę, czy rzeczywiście potrafią uzyskać właściwą intencję, właściwy dźwięk, właściwy vibe, właściwego ducha w vibrato. Jeśli to zadziała, zaczynam tworzyć aranżację wokół partii skrzypiec i fortepianu. Zwykle to jest podstawa. Skrzypce-gitara, skrzypce-fortepian. I jeśli to działa w ten sposób, istnieje 98% szans, że piosenka będzie działać bardzo ładnie jako pełna aranżacja.
Wspomniałeś, że najłatwiejsza była piosenka Eda Sheerana. Myślałem, że najłatwiejsza jest „Seven Nation Army” The White Stripes.
I tak, i nie. Jeśli chodzi o „Seven Nation Army”, to oczywiście jest, powiedziałbym, że jest to kultowy utwór. Wydaje mi się, że to zostało napisane w 2003 roku lub coś koło tego (dokładnie rok wcześniej – przyp. MM). A dziś, jeśli wejdziesz na dowolny stadion na świecie i obejrzysz mecz piłki nożnej… Ten utwór jest grany wszędzie, na chyba każdym meczu, bądź wydarzeniu sportowym. Wszyscy go znają. Pytanie tylko, czy to dobrze, że wszyscy znają melodię i czy to jest zła rzecz? Po trochu jedno i drugie, bo w końcu wszyscy znają oryginał. Musiałem więc osiągnąć konkretne brzmienie i aranż do tego utworu. A skrzypce niekoniecznie są instrumentem, który ludzie podejrzewają o wykorzystywanie brzmień z muzyki rockowej, więc trzeba nad pracować z dużym wyczucie i pietyzmem. Postanowiłem zagrać ten utwór w oktawach, bo ludzie i tak go rozpoznają. Ale okazało się, że tam też można trochę z tym pokombinować, a jednocześnie zachować esencję tego bardzo mocnego, rockowego brzmienia. Wokal Jacka White’a jest na początku przefiltrowany, prawie tak, jakby śpiewał przez jeden z tych starych telefonów…
On śpiewa do mikrofonu w megafonie.
Tak właśnie myślałem. Wydaje mi się, że widziałem jego zdjęcie, jak to śpiewa. Oczywiście nie jestem wokalistą, ale postanowiłem zaryzykować i przełożyć melodię jego wokalu. Przy takiej pracy muszę zainwestować w nią czas. Nawet jeśli jest to coś, co powinno być oczywiste, aby zadziałało, nadal muszę włożyć w to wysiłek. Nic w życiu nie jest łatwe, jeśli naprawdę chcesz to perfekcyjnie zrobić.
Gdy patrzyłem na listę utworów na „Millenium Symphony”, zdałem sobie sprawę, że o niektórych utworach, które nagrałeś na ten album, zapomniałem, tak było na przykład z Michaelu Bublé i jego utworem „Higher”. Zapomniałem, że go nagrał. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy zobaczyłem tytuł bez słuchania, to „Higher”, ale nagrany przez grupę Creed.
(śmiech) Wiem, moja wytwórnia płytowa myślała tak samo! I właściwie zwrócili się do niewłaściwiego wydawcy po tę piosenkę (śmiech). Ale wiem, co na masz na myśli. Podobnie jest z utworem „Welcome To The Black Parade” My Chemical Romance. Nie sądzę, żeby wiele osób o tym pamiętało, ale jest to bardzo dobra, oldschoolowa kompozycja, z wieloma różnymi punktami odniesienia, oparta na bardzo klasycznej progresji harmonicznej. To w zasadzie jest jak „Kanon” Pachelbela, a to, co w nim kocham, to to, że ma klasyczne korzenie w harmoniach. A w „Welcome To The Black Parade” są same harmonie, tylko zagrane przez zespół indie-punkowy.
A który z utworów jest najstarszy?
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że najstarszym z nich jest „Can’t Get You Out Of My Head” Kylie Minogue.
Mówisz, że najważniejsze jest przełożenie danej melodii na skrzypce. A czy każdą melodię da się przełożyć na ten instrument?
Jest to możliwe, ale nie o to chodzi. Jeśli jest to możliwe, to pytanie tylko, czy będzie to brzmiało dobrze? Wszystko jest możliwe, ale właśnie w tym miejscu pojawia się artystyczna uczciwość. Nawet jeśli jest to możliwe, nie trzeba tego robić tylko dlatego, że jest to możliwe. Robię to tylko wtedy, gdy jest to możliwe i warte mojego czasu oraz – gdy uznam, że warto, by ludzie tego posłuchali. To są najważniejsze elementy.
Niektóre utwory na „Millenium Symphony” zaczynają się, niczym klasyczne symfonie sprzed wieków.
Tak. Zrobiłem tak np. w „Blinding Lights” The Weeknd. Dosłownie prawie wydoiłem intro (śmiech) Jest tam 50-sekundowe orkiestrowe intro. Kiedy to aranżowałem, wyobrażałem sobie koncerty i że będzie to otwarcie pierwszej, albo drugiej połowy. Wiem dokładnie, jak stworzyć atmosferę. Trzeba ją stworzyć na scenie za pomocą czegoś, co się buduje, co ma majestatyczny wydźwięk, zanim wjadę ze skrzypcami. Trzeba nadać ton i sprawić, by publiczność usiadła na swoich miejscach. „Blinding Lights” jest oparty o syntezatorowe brzmienia z lat 80., mimo iż to współczesny utwór. I da się z nimi sporo zrobić – wbrew pozorom. Słucham muzyki bezustannie. Słucham mnóstwo gównianych piosenek, bo uważam to za działanie edukacyjne. Dzięki temu wiem, jakiej muzyki nigdy nie wezmę na warsztat (śmiech). Edukujesz się nie tylko dobrymi doświadczeniami. Uwielbiam więc słuchać, zwłaszcza rzeczy, które mi się nie podobają lub których nie rozumiem. Bo to są te, które są dla mnie wyzwaniem. Jestem po prostu ciekaw tego.
A czy widziałeś koncerty któregoś z artystów, którego piosenkę wziąłeś na warsztat na „Millenium Symphony”?,
Niestety nie widziałem ich. Głównie dlatego, że sam gram mnóstwo koncertów. Pomieszkuję między Nowym Jorkiem i Berlinem i za każdym razem, gdy sprawdzam, czy gra ktoś, kogo chciałbym zobaczyć, nigdy nie ma mnie w mieście! To samo mam z komikami. Uwielbiam Ricky’ego Gervaisa, Jima Jefferiesa, ale za każdym razem, gdy chcę się wybrać na ich stand up – jestem w trasie! Muszę więc posiłkować się klipami z koncertów w mediach społecznościowych, na YouTube, wszędzie tam, gdzie można je zobaczyć. Poza tym jestem jedną z tych osób, które nie biorą telefonu na koncert. To znaczy mam go, ale nie nagrywam. Głównie dlatego, że czasami czuję, że to irytujące, kiedy jesteś na scenie i masz moment, w którym patrzysz na publiczność i opowiadasz historię. Albo grasz w coś i chcesz połączyć się z publicznością również wizualnie. I to jest takie dziwne, że czasami oglądasz 5,000 iPhone’ów… Nie widzę już twarzy, widzę tylko iPhone’y…. Nienawidzę tego. To dziwne. Już nawet nie wiesz, dla kogo grasz. Ostatni koncert, który widziałem, to występ Eltona Johna w Berlinie w ramach jego pożegnalnej trasie. Na bis zagrał „Rocket Mana” i to był jedyny raz, kiedy wyjąłem telefon i nakręciłem filmik.
Gdybyś miał stworzyć, coś podobnego do „Millenium Symphony” za 25 lat, to czy uważasz, że utwory, które pojawią się od 2025 roku do 2050, będą równie interesujące jak te, ktore wybrałeś teraz?
Nie lubię być pesymistą. Wolę być realistą. A sposób, w jaki rozwija się przemysł muzyczny i artyści jest… Wszyscy mówią o różnorodności, jesteśmy różnorodni, bla, bla, bla… Gdy słucha się muzyki zostatnich 10-15 lat, wszystko stało się mniej różnorodne. Wszystki jest oparte dosłownie i jeden dźwięk. Krótkie zwrotki, szybki refren, bo masz tylko 25 sekund, aby przyciągnąć uwagę. Jedynym sposobem na jej zwrócenie w dzisiejszych czasach jest bardzo krótki okres koncentracji, co oznacza, że utwór musi być mocny i szybki. Ale zawsze są wyjątki od tej reguły. Zdałem sobie sprawę, że przeglądając cały materiał z ostatnich 25 lat i słuchając dużo muzyki z tego okresu, niestety odkryłem coś, z czego nie byłem zbyt zadowolony, a mianowicie, że muzyka stała się bardziej unisono. I mam nadzieję, że to się jeszcze trochę zmieni. A jeśli tak się stanie, to prawdopodobnie za 25 lat będziemy mieli świetny album (śmiech).
Hm, ale przecież sam skróciłeś wspomniane „Stairway To Heaven” na płycie „Rock Revolution” do ponad 3 minut…
Jestem na tyle mądry, że nie pójdę do biura Universal International i nie powiem, że mam wersję „Stairway to Heaven”, która trwa dziewięć minut. Pytaliby: „Panie Garrett, jak długo trwa pańska umowa?” (śmiech). Staram się pracować na pewnych wytycznych, a jednocześnie – podejmować ryzyko poza nimi. Już samo granie na skrzypcach z tym materiałem jest dość ryzykowne. A ja ryzykuję od wielu lat. Tu i ówdzie musiałem grać bezpiecznie. W przeciwnym razie wiele drzwi byłoby dla mnie zamkniętych, jeśli chodzi o przemysł muzyczny. Dlatego trwa trzy minuty, ale za to dobre trzy minuty.
Nadal grasz na skrzypcach z XVIII wieku?
Tak, mam kilka takich instrumentów. Jeden piękny Stradivarius, a także dwa piękne Guadagniniego Jestem więc bardzo szczęśliwy. Skrzypce, które są warte sto funtów lub sto euro, traktuję tak samo, jak Stradivariego – z szacunkiem. To tak samo, jak traktujesz ludzi. Trzeba mieć dobry charakter. Dlaczego miałbym traktować skrzypce za sto euro jako mniej ważne niż to, że ktoś ciężko pracował, aby to stworzyć? Czas jest ten sam. Wysiłek jest taki sam, choć może nie jest to Stradivarius. W tym przypadku nie chodzi o pieniądze. Chodzi o szacunek w życiu. Więc tak – dbam o każdą drobną rzecz, którą mam i którą mają inni ludzie i nie ma znaczenia, czy jest to 10 milionów, czy sto euro. Mam takie samo podejście. Lubię mieć szacunek dla wszystkiego, co powstało w naturze i w biznesie, jeśli chodzi o przyjaźnie i tak dalej. To bardzo ważne. Myślę, że to jedna z moich najważniejszych zasad w życiu. Nie bierz niczego za pewnik i szanuj wszystko, chyba że coś lub ktoś nie szanuje ciebie.
W maju ponownie dwukrotnie zagrasz w Polsce – rozumiem, że z programem z „Millenium Symphony”?
Tak,to będą świetne koncerty. Włożyłem dużo wysiłku w stworzenie tego i myślę, że ludzie będą cieszyć się dwiema i pół godzinami zabawy i rozrywki.Pomiędzy tym jest przerwa, bym mógł włożyć ręce do wiaderka z lodem na jakieś 20 minut (śmiech).
