Wytwórnia ACT jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że dba o samorozwój swoich artystów pozwalając im na pełnię wyrażania siebie, ale także dlatego, że sami podrzucają pomysły i niepodziewane realizacje. Tak właśnie narodził się album „Trio”. Album scala ze sobą trzy znakomite nazwiska: szwedzkiego kontrabasisty Larsa Danielssona, angielskiego gitarzysty Johna Parricelli’ego oraz jednego z moich ulubionych europejskich muzyków, fińskiego trębacza Verneri Pohjolę. Gdy usłyszałem, że Pohjola dołączył do tego projektu to od razu wiedziałem, że będę zachwycony. Słusznie, bo tak się właśnie stało. Wydawnictwo jest o tyle wyjątkowe, że nagrane zostało nie w technicznym studio, a we francuskiej winnicy Le Cale au Château, co stanowi z kolei tytuł kompozycji otwierającej „Trio”.


Lars i John to wieloletni powiernicy dźwięków, do których Verneri dołączył za sugestią wytwórni. Trębacz stał się nie tylko idealnym wyborem, ale wręcz spełnieniem, bez którego album nie miałby indywidualnego charakteru. Danielsson bowiem wpadł na pomysł, aby spisać kilka melodii i dać ponieść się energii stworzonej formacji. Panowie nie mieli na celu przedstawiać solówek, ani wyłaniać lidera, bardziej chodziło o koncepcję melodii. Tutaj właśnie największą rolę odegrał Pohjola, który doskonale odnalazł się w prowadzeniu głównych lini. Na dwanaście kompozycji tylko trzy są interpretacjami innych autorów, a cała reszta to w większości utwory Larsa, po jednym Johna i Verneriego oraz jeden stworzony wspólnie przez całą załogę. 

Muzycy nagrali album na przełomie maja i czerwca czyli w samym środku prac winiarzy doglądających winorośli. Stworzone miejsce do nagrywania nie miało paneli wygłuszających, ani przesadnych form stąd też łatwo zauważyć lekko mętne, ale jakże ciepłe brzmienie całości. Warto znać tę historię powstawania, aby bardziej zbliżyć się do kolorów tego albumu. Właśnie za to tak bardzo uwielbiam JAZZ, że to nie tylko dźwięki i produkcja, ale także cała otoczka, oprawa, historie będącym wspólnym spektaklem emocji. Te usiane są w przeróżnych naczyniach, którymi są nagrane utwory. Począwszy od spokoju i harmonii w „Gold in Them Hills”, „Peu d’Amour” oraz „Improvisado”, poprzez rozrywkowe „Playing with groove” i „Mood indigo”, nostalgicze „Cattusella”, „Étude Bleue”, a kończąc na lekko wietrznych „La Chanson d’Hélène”” oraz „L’époque”. Nie ma między nimi wysokich schodów i wielkich zmian krajobrazu. Album jest bardzo spójny, wręcz jednolity jeśli chodzi o energię. Trzy instrumenty rzeczywiście poddają się swobodnej jedności dbając o komfort melodii. Jest lekko, stonowanie, czasami wręcz poetycko, a gdy w myślach przywiedzie się winną scenerię i drewniany salon, w którym nagrano te dźwięki, to dołącza do tego iście baśniowa otoczka. Jedna z najlepszych jazzowych płyt roku 2024. 

Ocena płyty: