Adam Bałdych nie zwalnia tempa. Po płycie z Leszkiem Możdżerem, nagrał nowy materiał tym razem w kwintecie. Płyta „Portraits” to wyjątkowy manifest przeciwko wojnie oraz wołanie o pokój na świecie. O złożoności, specyfice tego dzieła oraz bieżącym podejściu do tworzenia, opowiedział mi w poniższej rozmowie

Co było początkiem projektu i płyty „Portraits”?

Pierwszy odezwał się do mnie Instytut Pileckiego wraz z dyrektorką Filharmonii Szczecińskiej. Zaproponowali napisanie muzyki i stworzenie albumu, zainspirowanego materiałami historycznymi z czasów II wojny światowej. Pomyślałem, że to może być bardzo ciekawy projekt, szczególnie w kontekście narastających konfliktów za naszymi granicami. Jednak im bardziej zagłębiałem się  w temat, zaczynałem rozumieć, że stawiam sobie pytania, jakie w ogóle są granice postępowania człowieka. Jak to możliwe, że stać go na akty kreacji niewyobrażalnego piękna i zdolność do niszczenia. Oraz ile tego jest w nas dziś.

Czyli obracałeś się wokół dwóch biegunów: kreacyjnego i destrukcyjnego?

Myślę, że te dwa bieguny, jak światło i ciemność nadają sobie znaczenie, określają siebie, uwypuklają swoją substancję. Zawsze interesował mnie człowiek i jego emocje. Muzyka jest dla mnie sposobem na komunikację, czasem treści, które trudno jest opisać słowami, a można dźwiękiem. Stąd prościej mi o tym grać niż mówić.

Na tej płycie czuję przede wszystkim napięcie. Nawet w takim utworze, jakim jest „Tree Of Knowledge”, gdzie dajesz dużo pola Sebastianowi. To wyszło intuicyjnie?

Myślę, że to obraz tego, o czym mówię. To nie jest recepta na pełen napięć świat, rozedrganego człowieka próbującego odnaleźć spokój i harmonię, pogmatwanego w wielu obszarach współczesnego świata a raczej próba zobrazowania tego stanu. Nie chcę tym albumem uspokajać, lecz dać do myślenia.


Pewnie dlatego jest też taki długi

Trudno mi było skończyć pisać muzykę. Z kilku utworów zreygnowaliśmy w ostatnim momencie. Znów – przyzwyczisliśmy się do krótkich singli, krótkich albumów, słuchania szybko. Trudno jest czasem opowiedzieć coś w prosty sposób, szybko i w chwilę. Trzeba dać narracji przeprowadzić słuchacza przez całą oś

Jest kilka momentów na tej płycie, gdzie można by wywnioskować, że grasz nie na skrzypcach, tylko na gitarze…

To efekt innego traktowania mojego instrumentu niż w większości muzycznej literatury. Wypracowałem swój styl grania pizzicato, który czerpie z dokonań wielu gitarzystow, których muzyki słuchałem. Sonorystyka, poszukiwanie nowych brzmień na skrzypcach i eksperymenty z ich zastosowaniem – a jednoczesny balans w postaci tonalnej muzyki to mój sposób na tworzenie muzyki

A dobór składu, który zebrałeś na ten album, też był odgórny, czy próbowałeś też z inną konfiguracją instrumentalistów?

W ogóle nic nie było odgórne. Dostałem materiały jako źródło inspiracji i mogłem z tym zrobić co chcę. Po albumie nagranym z Leszkiem Możdżerem w duecie, postanowiłem nagrać muzykę w kwintecie, żeby użyć bardziej złożonego instrumentarium. jednocześnie pisząc muzykę myślałem o tym z kim gram. Stąd decyzja aby zaprosić Sebastian Zawadzkiego na fortepian. Jego wrażliwość bardzo pasowała mi do tematu, po który sięgałem. Z resztą zespołu już grałem od dawna lub wielokrotnie tworzyłem projekty więc miałem zaufanie co do porozumienia – przynajmniej z mojej perspektywy. Myślę, że to temat dużo szerszy, a dla kogoś kto nie zna kontekstu – po prostu muzyka


Zwykła codzienność daje wystarczającą ilość dylematów. A czy Ty je miałeś w związku z „Portraits”?

Zawsze mam ich wiele. Muzyka może być zagrana na milion sposobów. Nigdy nie wiem który jest dobry, który jest odpowiedni. Niesie mnie intuicja i nie robię niczego wbrew sobie. Potem przyglądam się temu co udało się zrobić, czego nie.

Słyszę w Twojej muzyce apetyt. I po płycie z Leszkiem, i po tej. Rozumiem, że tworzenie nadal jest dla Ciebie bardzo pociągające, nie mniej niż samo granie?

Tworzenie nowych rzeczy to energia, której nie mogę zatrzymać. Mam ochotę cały czas stawiać sobie nowe wyzwania. Ciągnie mnie do samego procesu powstawania, kreacji, kiedy nie wiadomo jaki będzie efekt. To również uwalniające całe złogi myśli, inspiracji emocji, które potrzebują ujścia i właśnie muzyka daje mi szansę na ich uwolnienie.

A czy te wyzwania mają związek z udowadnianiem sobie czegoś jako artysta?

Nie, niczego sobie już nie chcę udowadniać, raczej inspiruje mnie to gdzie muzyka może mnie ponieść, ciekawi mnie to co odkryję w sobie, jaki wyraz siebie mogę dać w dźwiękach. Można w nich autentycznie się przejrzeć, ale też dać ludziom coś od siebie. Muzyka wielu artystów zbudowała moje życie i zmieniła perspektywę na otaczający świat, wierzę, że ma taką siłę i stąd chcę dzielić się tym samym z moimi słuchaczami.

Będziecie grali „Portrety” w całości na koncertach?

Graliśmy już, przed premierą w Warszawie w Studio Koncertowym im. W.Lutoslawskiego oraz w Berlinie. Koncertowe wersje zostały naprawdę dobrze przyjęte i jednocześnie – szczególnie w Berlinie, skłoniły do dyskusji na temat naszej wspólnej historii oraz przyszłości. Mam w swoim zespole świetnych improwizatorów więc muzyka ożywa podczas koncertów. Zawsze tłumaczę swoim artystom aby niczego nie zakładali i dali się ponieść tam, gdzie prowadzi nas muzyka. Wszystkie sprawdzone – nawet tą metodą – wcześniej ścieżki  muszą być zanegowane przy każdym następnym spotkaniu. Dopiero wtedy tworzymy autentyczną wypowiedź o którą zawsze zabiegam.