Po 7 latach przerwy wokalistka Patrycja Zarychta wraca z nową płytą. „Kristel” niesie ze sobą intymny ładunek emocjonalny, a osadzony jest między soulem, jazzem i elektroniką. O tym, co zmieniło się w jej artystycznym życiu i jaki miało to wpływ na nową płytę, opowiedziała mi w poniższej rozmowie


Co działo się w Twoim artystycznym życiu po wydaniu 7 lat temu płyty „Szczęście”?

Czas po wydaniu płyty „Szczęście” był dla mnie bardzo intensywny. Grałam wiele koncertów promujących album, ale też wiele wspólnych koncertów i warsztatów z Michałem Urbaniakiem (m.in. miałam zaszczyt prowadzić klasę wokalną na warsztatach Urbanator Day). Sama też tworzyłam i tworzę od lat własne, ogólnopolskie warsztaty wokalno-instrumentalne  „Muzyczne Mostki”, więc tutaj też dużo się działo. W międzyczasie zaczęłam również pracę na Akademii Muzycznej w Łodzi, gdzie wykładam w klasie wokalnej. Na pewno był to też intensywny czas prywatnie, który opiewał w wiele różnych wydarzeń, także trudnych, ale które pozwoliły mi stworzyć nowe utwory.

One złożyły się na to, co śpiewasz na „Kristel”?

Myślę, że te lata bardzo mocno wpłynęły na brzmienie albumu i ich warstwę liryczną. Na pewno sama dojrzałam i życiowo i muzyczne, co pozwoliło mi na inne spojrzenie na muzykę. Na pewno jestem w momencie zawodowym, kiedy dużo więcej wiem i jestem bardziej świadoma tego, czego chcę. Pierwsza płyta była moim wielkim marzeniem, ale nie wiedziałam do końca jak to wygląda. Teraz jest już zupełnie inaczej. Wyznaję zasadę, iż żyjemy po to by się rozwijać i na pewno ten czas na to mi pozwolił. Choć nie planowałam tak długiej przerwy, to jednak życie zmusiło mnie niejako do tego, natomiast w tym okresie powstały dwa albumy i kolejny jest już gotowy, więc to był też bardzo płodny czas dla mnie.

Na płytę zaprosiłaś sporo muzyków. Czym kierowałaś się w tym doborze?

Wybór tych muzyków był dla mnie prosty – uwielbiam ich grę i uwielbiam ich prywatnie, ale przede wszystkim wiedziałam, że świetnie zabrzmią w tych konkretnych utworach.

A skąd aż trzech producentów?

To też kwestia brzmień i tego, że pracowałam z nimi na różnych etapach mojej twórczości. Na ten album składają się utwory, które powstały 2/3 lata temu przy współpracy z Grzegorzem Rdzakiem, później pracowałam też nad utworami z Arkiem Grygo, które były bardziej soulowo-elektroniczne i chciałam też by pojawiły się na tym albumie, jako pokazanie też mojej wszechstronności stylistycznej. A nad całością czuwał i produkował też ze mną kilka utworów na płytę fenomenalny pianista i producent Miłosz Oleniecki, z którym stworzyliśmy spójną całość i praktycznie rozumieliśmy się w tej współpracy bez słów, bo mamy bardzo podobne inspiracje i – czego doświadczyłam pierwszy raz – nie musieliśmy sobie nawet wysyłać tych inspiracji, bo po prostu myślimy tak samo.

Wiem, że chciałaś uzyskać klimat brzmień lat 60. Tymczasem im dalej, tym więcej na tej płycie elektroniki…

Tak, lata 60. się pojawiają, ale nie są one główną domeną tego albumu. Nazywam ten album nieco eklektycznym, bo zebrałam w nim wszelkie swoje inspiracje i też właśnie muzyka elektroniczna do nich należy. Mogłam pozwolić sobie tam na jeszcze więcej soulowych ‘zaśpiewów’, które uwielbiam i są mi najbliższe.

Śpiewanie po angielsku też jest Ci bliższe?

Na pewno język angielski jest bardziej śpiewny, a muzyka, którą tworze ma bardzo duży background w muzyce amerykańskiej. Czerpię stamtąd bardzo dużo inspiracji i słucham tej melodyki, więc tworząc jest ten język dla mnie bardziej naturalny w kreowaniu frazy. Natomiast względem pierwszego albumu, na tym jest dużo więcej utworów po polsku, z czego bardzo się cieszę, choć nie było to łatwe, by nie zatracić tej melodyki, którą chcę się posługiwać, śpiewając w naszym rodzimym języku. Wyjątkiem był utwór „Niewinnie”, który w całości „przyszedł” do mnie w języku polskim. Myślę, że na kolejnym albumie naszego ojczystego języka będzie jeszcze więcej.

Czemu więc utwór „Calm” ma dwie wersje?

„Calm” pojawia się w wersji angielskiej jako bonus na płycie – trochę w nawiązaniu do debiutanckiego albumu, gdzie pojawił się utwór „Set me free” w języku polskim i angielskim. Tak naprawdę ta wersja angielska pojawiła się jako pierwsza, a później powstała wersja po polsku i okazało się, że ten utwór nie stracił na swoim brzmieniu, choć sama nie potrafię określić, w której wersji językowej podoba mi się on bardziej. Ma on dla mnie bardzie emocjonalne znaczenie i czuję, że to jeden z najważniejszych utworów, jakie dotąd napisałam.

Płyta zawiera 11 utworów. Mówisz, że masz gotowy materiał na kolejną. A czy te, które znalazły się na „Kristel”, to wszystkie, jakie napisałaś z myślą o tej płycie?

Tak, mimo, że utwory powstawały w podobnym czasie, to czułam które będą na albumie „Kristel”, a które na kolejnym. Ten proces twórczy był zawiły też z racji tego, że powstawał –  w pewnym okresie – w czasie pandemii, gdzie nie wiedziałam, jak i większość artystów, czy to wszystko ma sens, czy piszę tak do szuflady, czy wrócimy na scenę. Ale na szczęście najgorsze plany się nie ziściły i dzisiaj mogę podzielić się swoja muzyką ze światem.

Będziesz pewnie koncertowała z  tym materiałem. W jakim składzie?

Na pewno będziemy grać ten materiał z moim zespołem, czyli: Miłosz Oleniecki, Piotr Żaczek, Gniewomir Tomczyk i Beata Orbik, choć czasem też gram w samym trio z Miłoszem i Gniewomirem, więc też można nas spotkać w takim gronie.

A kiedy ukaże się ta kolejna płyta?

Kolejna płyta myślę, że w przyszłym roku jesienią, bo choć jest już gotowa to czeka na swój czas. Na razie skupiam się na albumie „Kristel”, chciałabym, by dotarła do jak najszerszego grona odbiorców, bo myślę, że ten eklektyzm sprawie, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

Wiesz już jaki będzie nosiła tytuł?

Wiem, ale na razie nie będę go zdradzać. Na pewno pojawi się on szybciej niż za 7 lat (śmiech).