Każdy z nas ma swoje zamiłowania, preferencje i miłostki muzyczne. Każdy gdzieś tam też ma swoich ulubionych artystów, którzy wykreowali nasze gusta. To oczywiste. Nieoczywistym jest natomiast, że czasami w podróży przez dźwięki i piosenki można natrafić na wyspę, która będzie ponad tym wszystkim i nagle zaskoczy jaskrawszą paletą barw. Właśnie taką wyspą jest dla mnie spotkanie z albumem „There is no future” szwedzkiej wokalistki Sary Aldén. Warto dodać, że spotkanie to nastąpiło dzięki autorskiej audycji Krystyny Stańko, która niedawno obchodziła swoje 12-lecie nadawania w Radio Gdańsk. Tak oto dzięki Krysi Stańko osobiście stałem się bogatszy o kilka emocji, które wygenerował album Sary


Aldén jest dwukrotną stypendystką Szwedzkiej Królewskiej Akademii Muzycznej. Magistra ukończyła w Göteborgu specjalizując się w Improwizacji Muzycznej i Dramaturgii. Zarówno pierwsze jak i drugie idealnie określa jej debiutancki, pełen album (w 2022 roku wydała EP „A room of one’s own”). Właśnie to też sprawia, że jest on unikatowy i oryginalny. Improwizacja. Słowo klucz. Bo chociaż nietrudno będzie rozpoznać tytuły utworów, wśród których znajduje się „What a wonderful world”, „Misty”, „They can’t take that away from me” czy „Somewhere over the Rainbow”… w tym momencie bym się zatrzymał i chyba niezbyt chętnie chwycił za ten album skoro ma w sobie tak „oklepane” evergreeny, to nic bardziej mylnego. Dołączyły do nich cztery autorskie piosenki, a całość tworzy fenomenalną spójność. Album jest bardzo wokalny i to w szerokim znaczeniu tego słowa, bo wokal zajmuje tutaj zarówno pierwszy plan jak i ukazuje 100% emocji ukrytych w artystce. Jakby tego było mało jest on bardzo surowy i nagrany w sposób także unikatowy. Mam wrażenie, że jest to „one take album”. Uważam, że większość artystek, wokalistek nie zgodziła by się na opublikowanie utworów w takich wersjach jak zrobiono to w „Don’t know” czy „To let go”. Dlaczego? Dlatego, gdyż pozostawiono w nich małe niedoskonałości, których inni mogliby się wstydzić, a Sara uznała je za atut. Bardzo ją za to cenię. Po drugie dlatego, że czasami przez to, że album nagrywany jest jednym tchem ma się poczucie, że dynamika nie jest skompresowana, co za tym idzie czasami jest za cicho, a czasem zbyt intensywnie, co również uważam za atut. Postrzegam ten album jako sztukę w teatrze. Nie ma tu oczekiwań, przez co nie ma także dubli, ani możliwości na ingerencję. „There is no future” jest jednym z najbardziej szczerych albumów jakie w życiu słyszałem. Także gigantyczna w tym zasługa dwóch stojących za Sarą muzyków: pianisty Augusta Björna i kontrabasisty Daniela Anderssona.

Wszystkie te covery, które znalazły się na tej płycie znam na wylot. Myślę, że nie tylko ja. Każdy kto uważa się za melomana z pewnością słyszał je w wielu różnych interpretacjach. Mogę jednak z małym marginesem błędu przyjąć, że wielu tak jak ja będzie zaskoczonych, wręcz zauroczonych wersjami jakie nagrała Sara. „Someday my prince will come” jest jak dla mnie najlepszym wykonaniem tej kompozycji jaką znam po dziś dzień. Śmiałe i odważne, ale także uczciwe. Sara nie uznaje półśrodków. Każdy utwór na jej debiutanckim albumie zaśpiewany został w taki sposób, że niczego bym mu nie zabierał, ani nie dodawał. Jest totalny w każdym aspekcie. Pod względem wokalnym, aranżacyjnym, dynamicznym, a nade wszystko jazzowym. Bo chociaż bardzo dużo jest tutaj elementów piosenki aktorskiej jak i autorskiej, to bardzo dużo jest także jazzowych harmonii, zaskoczeń i krzywizn z jazzem związanych. Najwięcej w „They can’t take that away from me”, które z pozoru jakże znane przechodzi w histerię. Ubóstwiam takie zaskoczenia. Mam tylko problem z utworem „Misty”, bo jako jedyny odbiega od oryginalności, najbardziej zbliżając się do pierwowzoru, ale pozostałe 8 numerów rekompensuje mi to po wielokroć. 

Te 9 kompozycji uzupełnionych przez  interlude w postaci „In between” wypełniło mój czas tak, jak dawno żadna inna płyta. Bo chociaż ostatnio wyszło sporo dobrych i wartościowych, to właśnie ta spowodowała, że mój muzyczny wszechświat na moment się zatrzymał i zrobił inwentaryzację gustów. Sara Aldén jest oszałamiającą wokalistką, która artystycznie jest jeszcze bardziej zjawiskowa. Idzie po swoje. Ukazuje siebie bez filtrów. Jak dla mnie toczy ten album z całych sił pod górę, która ma sporo przeszkód, ale czuję, że da radę i wejdzie na sam szczyt. To jest jej pisane, bo takie diamenty powinny lśnić właśnie tam. Na samym szczycie. Przewspaniała płyta! 

Ocena płyty: