Paloma Faith na swojej szóstej płycie „The Glorification Of Sadness” rozlicza się z emocjami, spowodowanymi rozwodem, objawiając niemalże wszystkie stadia smutku i żalu. 31 maja wystąpi w warszawskiej Stodole. W poniższej rozmowie opowiedziała mi nie tylko o kilku ciekawych wątkach dotyczących wspomnianej płyty, ale także m.in. o książce, którą piszę oraz o tym, kto inspiruje ją we współczesnej muzyce.


Kiedy po raz pierwszy usłyszałem Twoją ostatnią płytę „The Glorification Of Sadness”, to pomimo znajomości jej źródła i ‘inspiracji’,  pomyślałem sobie, że jako matka dwójki dzieci, masz nieodpartą ochotę na imprezowanie.

(śmiech) Bardzo trafna interpretacja. Podoba mi się. Myślę, że jeśli człowiek nie chce zmarnieć, odpuścić sobie życie i po prostu bezrefleksyjnie dryfować, to nieskrępowana zabawa może okazać się swoistym remedium na takie stany.

Płyta zaczyna się dość pogodnie i stopniowo przechodzi w dość refleksyjne klimaty. Taki był Twój odgórny pomysł na nią?

Niezupełnie. To wyszło trochę przypadkowo. Pisałam piosenki na ten album, bazując wyłącznie na uczuciach. A te – jak sam wiesz – nie były najprzyjemniejsze. Gdy przyszło jednak do składania tej płyty w całość, nie chciałam zaburzać jej naturalnego rytmu, czy kolejności. Myślę, że dzięki temu jest ona interesująca i poruszająca. Chciałam, żeby pokazywała kolejne etapy smutku oraz wszystkie nastroje, które przychodzą później. To był też taki moment, kiedy wytwórnia płytowa zaczęła wskazywać konkretne utwory z tej płyty, jako nie pasujące…

Nie pasujące do czego?

No właśnie nie wiem. Nie chcieli płyty smutnej, czy o smutku. Stoczyłam boje, walcząc o to, by album wyszedł właśnie w takiej formie, w jakiej go słyszysz. Ta płyta jest świadectwem chaosu i szaleństwa, które złożyły się na jedno z najbardziej drastycznie zmieniających moje życie doświadczeń. Przeżyłam wiele traumatycznych sytuacji w swoim życiu. Często czułam się jak ofiara tych doświadczeń, nad którymi w dodatku nie mam żadnej kontroli. Zwykle jestem wdzięczna za takie doświadczenia i czuję się szczęściarą, że mogę wychodzić z nich zwycięsko. Tym razem jednak zakończyło się moje małżeństwo, w które włożyłam mnóstwo wysiłku, miłości i czasu. Jego rozpad mną wstrząsnął – jako kobietą i jako matką. Potrzebowałam czasu, by się po tym wszystkim pozbierać. Stąd „The Glorification Of Sadness” ma taki, a nie inny wydźwięk. Zaznaczam jednak, że nie ma na niej oskarżeń. Nie ma nienawiści. Jest tylko mój smutek w wielu różnych odcieniach. Cały czas przepracowuje to, co na niej zawarłam, bo to wciąż dla mnie są dość silne kwestie. Poza tym piszę książkę o kobiecej identyfikacji we współczesnym świecie. Nie będzie to jednak naukowa pozycja, a bardziej anegdotyczna.


Mówisz, że nie chciałaś zaburzać kolejności piosenek na płycie. Czy to znaczy, że jako pierwszą napisałaś „Sweatpants”, a ostatnią „Already Broken”?

Dokładnie tak. Słuchając jej od początku do końca, można usłyszeć, co czułam na danym etapie, w danym momencie.

„Already Broken” ma wydźwięk wręcz orkiestrowy. Czytałem, że mnóstwo muzyków zagrało w tym utworze?

Tak, to w dużej mierze kompozycja Davida Arnolda (aranżera, autora muzyki filmowej m.in. do filmów z przygodami Jamesa Bonda – przyp. MM). To on zaaranżował te wszystkie partie orkiestrowe. Muzycy, o których czytałeś, to po prostu członkowie orkiestry. David nagrał orkiestracje, a potem Martin Wave, mój producent, zmiksował je razem z podkładem. Chciałam, żeby to było połączenie muzyki klasycznej z nowoczesną. Żeby te brzmienia się przenikały.

A jak to się stało, że Kojey Radical pojawił się gościnnie w „Pressure”?

To jest akurat zabawna historia! Znam go, od kiedy był ośmioletnim brzdącem. Chodziłam do szkoły z jego siostrą. Pochodzą z tej samej części Londynu, co ja. Uważam, że Kojey jest geniuszem. Zaczął wydawać muzykę wieku 19-20 lat. Dowiedziałam się tego przypadkiem, bo trafiłam na jego nagrania w Internecie. Nie mieliśmy kontaktu przez wiele lat, a potem zobaczyłam, że jest bratem mojej koleżanki ze szkoły. Złapałam się za głowę: jak to? (śmiech). Okazało się, że jego druga siostra jest jego menedżerką i tak nawiązaliśmy kontakt. Gdy byliśmy dzieciakami, byłam w Ghanie, gdzie spędzałam czas z jego babcią, więc znam też jego rodzinę dosyć dobrze.


Część z piosenek na „The Glorification Of Sadness” stanowią dość jasne deklaracje z Twojej strony. Mam na myśli „God In A Dress”, „Bad Woman”, „Divorce”, czy „I Am Enough”. Wydaje mi się, że kierujesz tę płytę do kobiet na całym świecie, nie tylko tych, które mają podobne doświadczenia do Twoich, ale i tych, które chcesz przestrzec.

Zdecydowanie! Natomiast nie sądzę, że można pominąć popełnianie błędów. Każdy człowiek podąża swoją ścieżką. Nie da się doświadczać tylko przyjemnych chwil, niezależnie od tego, jak bardzo samoświadomi jesteśmy. Sama staram się być maksymalnie samoświadoma, ale nadal popełniam błędy. Wszyscy terapeuci, z którymi rozmawiałam, nie mogli pojąć, jak to możliwe, że tak inteligentna i ogarnięta kobieta jak ja, wciąż ładuje się w te same lub podobne gówniane sytuacje! Decyzje, jakie podejmuje w swoim życiu prywatnym, mają w sobie jakieś brzmię powtarzalności i nie do końca wyciągniętych wniosków. Także niezależnie, ile terapii przejdę, zawsze ląduję w tym samym syfie… Mam to chyba wpisane w DNA. To rodzinne. Jedyne, co możemy zrobić, to nauczyć się odpowiednio komunikować i mówić o swoich uczuciach, a także stawiać granice tam, gdzie trzeba. Sztuką jest spotkanie drugiej takiej osoby, która ma podobne pragnienia ulepszenia siebie i drugiej osoby. To jest bardzo rzadkie, bo z własnego doświadczenia wiem, że wpadam głównie na ludzi, czy nazwijmy to wprost – facetów, którzy nie mają samoświadomości i nie pracują ze sobą.

A co nakręca Cię w muzyce dzisiaj?

Masz na myśli konkretnego artystę? Pod względem stylu i kreatywności uwielbiam Doję Cat i Willow Smith

Ta dwójka eksperymentuje nie tylko na polu muzycznym, ale przede wszystkim wizualnym

Tak, dla mnie aspekt wizualny i to, jak prezentuje się na scenie i w teledyskach, zawsze był bardzo istotny. Musi się to kleić z moją muzyką i z tym, co mam do powiedzenia. Cieszę się, że są artyści, dla których jest to równie istotne, jak dla mnie. Przez jakiś czas miałam obawy, bo nie pojawił się nikt, kto by mnie pod tym względem zachwycił. Teraz jest o wiele lepiej.


Słuchasz muzyki z platform z streamingowych, czy raczej z tradycyjnych nośników?

Jestem tradycjonalistką, ale mój przyjaciel Liam Bailey, który pomagał mi przy „The Glorification Of Sadness”, jest bardzo dobry w wyszukiwaniu perełek w serwisach streamingowych. Często podsyła mi świetnych muzyków do posłuchania. Poznałam już sporo nowej muzyki dzięki niemu.

A myślałaś o tym, by dać komuś do zremiksowania utwory z „The Glorification Of Sadness”?

Niektóre z nich już zostały zremiksowane. Wydaje mi się jednak, że ludzie wolą te piosenki w wersjach oryginalnych.

31 maja wystąpisz w Polsce. Możemy się spodziewać czegoś specjalnego na tym koncercie?

Na pewno świetnej imprezy! Nie mogę się doczekać tego koncertu, bo publiczność w Polsce jest wspaniała i wyjątkowo żywo reaguje na moje piosenki. To zawsze podnosi jakość występów na żywo.

Więcej informacji o zbliżającym się koncercie Palomy znajdziecie, tutaj.