Jeśli nagrywać covery to nie po to, aby tylko pokazać znakomity kunszt wokalny. Nie po to, aby pozyskać słuchaczy lubujących znane melodie. Mam nadzieję, że covery nie nagrywa się także tylko po to, aby zwyczajnie zarobić na dorobku innych. Uczciwie przyznam, że jestem uczulony na odtwórcze podejście do nagrywania płyt i bardzo nie lubię gdy ktoś podpiera się pracą innych licząc, że coś sobie z tego skubnie. Zaczynam tę recenzję dość negatywnie, bo akurat wyszyła płyta pełna coverów, którą nagrała Youn Sun Nah i daje ona przykład na to, jak taki album powinien wyglądać. Jest to jeden z niewielu coverowych albumów, który warto polecać, ale także pokazać innym, by robili to tak dobrze jak tutaj.


Patrząc na set listę widzimy dobrze znane hity. „Feeling goodNiny Simone, „Killing me softlyRoberty Flack, „My sunny ValentineCheta Bakera czy „I’ve scen that face again (Libertango)Grace Jones. Bez problemu po samych tytułach można sobie w głowie zanucić melodie każdego z nich. Czym więc może zaskoczyć Youn Sun Nah? Odpowiedz jest bardzo prosta. Zaskakuje byciem sobą. Ma ogromny szacunek do pierwowzorów i nie kombinuje, ani nie wywraca utworów na lewą stronę. Jon Cowherd zadbał, by wszystkie aranżacje ubrane były w wyraziste klawisze i delikatne elektroniczne smaczki co potęguje przeżywanie wokalu. Jest co przeżywać bo Youn Sun Nah nie dość, że jest ambitną profesjonalistką, to ma w swoim głosie spokój klasyki nasiąknięty jazzowym podejściem. Niekiedy mam wrażenie, że śpiewa wręcz aktorsko co wyzwala z niej jeszcze więcej kolorów. Najmocniej słychać to w „White Rabbit”, które w pewnym momencie zaczęło mnie zastanawiać, czy to aby nie jest duet z Fioną Apple. Lubię gdy artyści zaskakują i prowokują do szukania odpowiedzi. Youn zaskakuje wiele razy tak jak na przykład w charakternym „Libertango”, gdzie bawi się głosem przechodząc nawet w rejestr gwizdkowy. 

W połowie albumu znajduje się utwór specjalny i bardzo specyficzny. Jest nim „Sometimes I feel like a motherless child” będący starą pieśnią amerykańskich niewolników. Nie ma on zarejestrowanych autorów i klasyfikuje się jako tradycyjna pieśń kulturowa, a śpiewana przez koreańską, jazzową wokalistkę w środku Europy nabiera jak dla mnie niesamowicie głębokiej refleksji. Powtarzalna jedna fraza i delikatna wokaliza ujmuje wszystko co powinno zostać przekazane. Nie jest to jednak kulminacja tego projektu. Jest nią pozycja fikuśna, rozedrgana, fenomenalna pod względem wykonawczym, a jednocześnie zdaje się dająca największą zabawę oraz satysfakcję samej wokalistce. Jest nią „Coisas de terra” skomponowane przez portugalskiego jazzmana Mario Laginhę, a zaśpiewana w oryginale przez równie zjawiskową portugalską wokalistkę Marię Joao. Tak jak wspominałem te nowe wykonania nie odbiegają znacząco od oryginałów, ale mają w sobie odrobinę specjalnego pierwiastka dającego im inną poświatę, Słychać to dobitnie w „Cocoon” z repertuaru Bjork, które to najdobitniej ukazuje wokalną autentyczność Youn Sun Nah. Bardzo lubimy takie albumy. Takie co to się słyszy, a nie tylko słucha. 

Ocena płyty: