„Our roots run deep”. Tytuł nowego albumu Dominique Fils-Aimé mówi praktycznie wszystko o tym co można na nim znaleźć. Kanadyjska artystka przywyczaiła do swoich afro brzmień i nie ma ochoty z nich rezygnować. Bardzo dobrze, bo pomimo wyczuwalnych afrykańskich korzeni usłyszeć można także improwizacje jazzowe jakie uskuteczniają zaproszeń muzycy. Wszystkie 14 utworów tworzy jedną, wspólną historię będącą wypadkową sukcesów, porażek miłości, akceptacji, ale nade wszystko opowiadają o rozwoju. Wizję autorskich kompozycji wspólnie z nią zrealizowali Jacques Roy (bas), Frantz-Lee Leonard (perkusja), David Osei Afrifa (klawisze), Elli Miller Maboungou (perkusjonalia), Hichem Khalfa (trąbka), Etienne Miousse (gitara) oraz Kevin Annocque (didgeridoo). Wyszła im płyta, od której nie mogę się oderwać. Magnetyzuje, wciąga, zaskakuje i rośnie z odsłuchu na odsłuch w coraz większą fascynację.
To co Dominique Fils-Aimé odróżnia od innych artystów to odwaga i ogromne poczucie przynależności muzycznej. Uwielbiam jej podejście do wokalu jak do instrumentu. Jako wokalistka jest charakterystyczna i przekonująca, ale biorąc pod uwagę jej muzykalność i wyobraźnię to śmiało można powiedzieć, że jest wokalnym muzykiem. Szerokie, przestrzenne i wyraziste chórki fenomenalnie uzupełniają ascetyczne aranżacje powodując, że emocje jeszcze śmielej ukazują swoje barwy. Tytułowy, otwierający album utwór ukazuje pełnię magii, która się tutaj dzieje. Jest mroczny, lekko brudny i bardzo dosadny w przesłaniu. Żądni bardziej przebojowych klimatów z pewnością zachwycą się „Cheers to new begginnings”, gdzie trąbka wprowadza porządane zamieszanie, a „To walk away” jest lekkim przebłyskiem wśród pozostałych „korzeni”. Ja polecam najbardziej „Hide from a drama”, które jest najbardziej surowym i jak dla mnie najbardziej charakterystycznym utworem tego albumu, ale także „Quiet down the voice”, gdzie chórki rozwijają się liniowo wraz z budowaniem napięcia kompozycji, a jakże ważny przekaz podany jest po prostu, bez zbędnych metafor.
Ten piąty w dyskografii album Dominique kontynuuje sukces poprzednich nie wybierając nowych ścieżek. Uważam, że dobrze ponieważ ani trochę się nie nudzi. Słucha się go jednym tchem i nieważne, czy zaczniemy od początku, środka czy końca bo i tak z pewnością zrobi niejedną pętlę. Przynajmniej tak jest u mnie. Jak już go słucham to długo i solidnie, a czasami zdarza mi się cofnąć jakiś utwór bo stwierdzam, że ma w sobie tyle energii, że chcę to przeżyć jeszcze raz. Warto zaznaczyć, że w parze z piosenkami idą teledyski. Na razie tylko dwa, bo do tytułowego „Our roots run deep” oraz do „My mind at ease”, ale mam nadzieję, że będzie ich więcej. Ukazują równie magnetyzujące oblicze co same piosenki. Pełne siły i genialnej kreacji poprzez ruch. Bardzo trafne jest także pozostanie w konwencji monokolorów. Od trzech okładek albumów Fils-Aime prezentuje się na tle jednego koloru, tym razem padło na soczystą zieleń. Doskonały symbol wzrostu i wiary w nadchodzący czas o czym śpiewa i mnie tym przekonuje.