Brytyjskie trio GoGo Penguin ponownie wystąpi w Polsce. Już w najbliższą niedzielę zespół zagra w warszawskiej Progresji, gdzie będzie promował najnowszą płytę „Everything Is Going To Be Ok”. Pianista Chris Illingworth i basista Nick Blacka opowiedzieli mi o kulisach powstawania płyty, niełatwym okresie w życiu zespołu, jaki przypadł na lockdown oraz o tym, jak dziś słuchają muzyki, która ich inspiruje.


Powiedzieliście gdzieś, że „Everything Is Going To Be Ok”  w powstawało w bardzo niepewnych okolicznościach. Domyślam się, że chodziło o sytuację pandemiczną?

NB: Tak, ale nie tylko. Pandemia dotknęła nas wszystkich na różne sposoby. Ówczesna sytuacja sprawiła, że musieliśmy rozstać się z naszym poprzednim bębniarzem (Robem Turnerem – przyp. MM). Na jego miejscu pojawił się Jon Scott. Dla nas to była duża zmiana. Poza tym dotknęły nas sprawy rodzinne. Zmarła babcia Chrisa, a ja straciłem mamę i brata…  To był bardzo ciężki okres, stąd taki tytuł płyty, do którego wszyscy mogą się odnieść, niezależnie od doświadczeń. Uważamy, że część z nich jest dość uniwersalna, bo dotyka nas wszystkich.

CI: Był to czas mroku i ciemności, ale zdarzały się też przebłyski światła. Mnie urodziło się dziecko kilka miesięcy po lockdownie. Nie było to co łatwe doświadczenie, bo wymagało m.in. przeprowadzki. To moje pierwsze dziecko, a nie miałem wcześniej w życiu do czynienia z tak wielką odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Takie doświadczenia dają zupełnie nowe spojrzenie na mnóstwo spraw. Po tych wszystkich próbach i sytuacjach, które nas spotkały, chcieliśmy, by „Everything Is Going To Be Ok” było płytą, do której każdy może się odnieść.

Pytam także dlatego, że widziałem was na żywo w ubiegłym roku w Warszawie i zupełnie nie sprawialiście wrażenia przygnębionych. Wręcz przeciwnie!

NB: Myślę, że odniosłeś takie wrażenie, ponieważ tamta trasa była powrotną po lockdownie. Wróciliśmy do grania koncertów, co było dla nas bardzo podbudowujące, tym bardziej że publiczność licznie przychodziła na nasze koncerty. A ten, na którym byłeś, był bardzo dobry – w naszym odczuciu (śmiech).


Wydawniczo w pandemii byliście jednak dość aktywni – w czerwcu 2020 roku ukazała się płyta „GoGo Penguin”, rok później pojawiła się płyta z remiksami, a w ubiegłym roku – „Between Two Waves”.

NB: To prawda. Dzięki temu słuchacze mieli naszej muzyki pod dostatkiem. Jesteśmy dumni szczególnie z albumu z remiksami („GGP/RMX” – przyp. MM), ponieważ wydanie takiej płyty było możliwe właśnie dzięki lockdownowi. Wówczas muzycy i producenci byli dostępni, działali w studiach, więc zrobili dla nas te remiksy. Tak było np. ze Squarepusherem, który normalnie jest bardzo zajęty. W ogóle wszystkie remiksy zrobili ludzie, których bardzo szanujemy.

CI: Poza tym, gdy dołączył do nas Jon, tworzenie muzyki stało się dodatkowo ekscytujące.

Czy zatem album z remiksami to jednorazowa sytuacja w przypadku GoGo Penguin?

NB: Trudno powiedzieć. Nie sądzę, byśmy w najbliższym czasie wydali coś podobnego.

CI: To akurat był szczególny moment także dlatego, że wszyscy remiksujący wzięli na warsztat utwory z płyty „GoGo Penguin”, która w tamtym momencie była naszą dość silną, muzyczną deklaracją. Oddanie tego materiału innym, było zaskakującym doświadczeniem, bo każdy potraktował te utwory na swój sposób. W przypadku „Everything Is Going To Be Ok” nie mamy zapędów, by dawać komukolwiek te nagrania do remiksów, choć być może nagramy jeszcze płytę, która w ten sposób również zostanie potraktowana.

„Everything Is Going To Be Ok” pokazuje kolejny sposób łączenia waszych inspiracji, a jednocześnie jest to dziewiąte wydawnictwo w waszym dorobku, na którym prezentujecie swój muzyczny język. Czy waszą główną aspiracją było dążenie do osiągnięcia takiej formuły artystycznej komunikacji z odbiorcami, czy to się pojawiło mimowolnie?

CI: Myślę, że to wynik zarówno aspiracji, jak i czegoś, co udało nam się osiągnąć poprzez wspólne granie. Kiedy zakładaliśmy zespół, to nie wiedzieliśmy jeszcze, w którą stronę to pójdzie. Dopiero na wysokości „v2.0.” (drugiej płyty GoGo Penguin, wydanej w 2014 r. – przyp. MM), gdy dołączył Nick, udało nam się uzyskać odpowiednie brzmienie. Wcześniej występowałem w trio, w którym graliśmy zupełnie inne rzeczy – czasem bardzo oddalone do tego, co gramy w GoGo Penguin. A założeniem dla naszego zespołu od początku było granie tylko tego, co chcemy i jak chcemy. Jako trio, staramy się wykorzystywać możliwości perkusji, basu i klawiszy na różne sposoby. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest big band i mamy w jakiś sposób ograniczone pole działania. Chcieliśmy jednak znaleźć sposób, by połączyć wpływy jazzu, muzyki klasycznej, rocka i elektroniki. Okazało się, że myślimy o tym właściwie tak samo, choć doszliśmy do tego różnymi drogami, ze względu na nasze osobowości. To sprawiło, że ustalił się nasz wspólny cel, do którego dążmy jako zespół i jako poszczególni instrumentaliści.


Zaczęliście razem grać, będąc jeszcze dość młodymi ludźmi. Nie było tak, że chcieliście połączyć te wszystkie inspiracje, by grać je jednocześnie w tym samym czasie?

CI: Nie do końca, bo jednak jesteśmy triem jazzowym, przy czym… Mogę mówić tylko za siebie – nie chciałem być więcej w klasycznym jazzowym trio, które obraca się tylko w jednej, określonej stylistyce. Podobnie nie chciałem być klasycznym pianistą, choć odebrałem takie wykształcenie. Chciałem po prostu być w pianistą w zespole. To udało mi się dopiero w GoGo Penguin.

Przy okazji zespołu pojawiają się inspiracje nujazzem, wspomnianą muzyką elektroniczną, hip hopem, czy nawet indie rockiem. Słuchacie tych wszystkich gatunków jednocześnie, czy ’fazami’ lub ‘okresami’?

NB: U mnie w grę wchodzą oba rozwiązania. Słucham muzyki z różnych półek stylistycznych na przemian, ale zdarza mi się zatrzymać przy którejś na dłużej. Mam tak na przykład z hip hopem. A potem patrzę pod koniec roku na moje podsumowanie na Spotify i zastanawiam się, co ja mam w głowie (śmiech). Ostatnie lata to także więcej płyt indie rockowych i elektronicznych, w których się zasłuchiwałem. Mam silny background jazzowy, więc staram się poszerzać swoje spectrum inspiracji zwłaszcza poza nim.

CI: U mnie jest podobnie, choć zdarza się jeszcze więcej chaosu. Dużo rzeczy do słuchania podsuwają nam nasi inżynierowie dźwięku, Mick i Joe. Do tego dochodzą rzeczy od naszego producenta, Brendana Williamsa. Od jednego dostaję dużo rocka, od drugiego metal, a od trzeciego – indie pop. Mam też na bieżąco uaktualnianą playlistę dla mojej żony, która oczekuje ode mnie muzycznych rekomendacji (śmiech). A na niej dominuje hip hop. W trasie zazwyczaj słucham muzyki klasycznej. Także chciałbym powiedzieć, że miewam fazy muzyczne, aczkolwiek ostatnimi czasy jest to znacznie bardziej chaotyczne (śmiech).

W niedzielę ponownie zagracie w warszawskiej Progresji. Rozumiem, że set zdominują utwory z „Everything Is Going To Be Ok”?

NB: Tak, zagramy tak dużo nowych utworów, jak tylko to możliwe.

CI: Wiąże się to z tym, że nie wszystkie utwory da się zagrać na żywo tak jak na płycie. Praca w studio, to inne wykorzystanie instrumentów. Poza tym Progresja jest rockowym klubem, więc nie chcemy przesadzać z utworami delikatnymi, czy introspektywnymi. Dlatego postaramy się zagrać nieco bardziej energetyczny set.