Julian Lage to kolejny po Pasqualle Grasso wirtuoz gitary, który w tym roku nabiera rumieńców sukcesu. Po zeszłorocznym, pierwszym w barwach Blue Note albumie „Squint” zrobiło się o nim naprawdę głośno. Oczywiście nie był to jego debiut, a najnowszy album „View with a room” poprzedza pokaźna lista własnych, jak i wspólnych projektów płytowych. Głośno jednak o tym najnowszym, który dopełnia zeszłoroczny longplay uzupełniony kilkoma atrakcjami.


Zacznijmy od tego, że do trio, w którym obok niego zasiadają basista Jorge Roeder i perkusista Dave King dołączył nie kto inny, a sam Bill Frisell transformując formację w kwartet. Fascynujące jest, że przy odsłuchu do końca nie wiadomo, który gitarzysta gra którą partię. Śmiało można nazwać ten album gitarowym duetem ze wspomagaczami basu i perkusji. Lage tak jak na poprzednim albumie także tutaj miesza i eksploruje przeróżne style. Jazz wychodzi poza granicę wnikając w blues, który przestępuje w amerykański folk, gdzie można znaleźć nawet elementy rock&rolla. Ja dodałbym jeszcze mały be-pop i lekki posmak reggae. Dużo tego, ale zaręczam, że nie ma ani przesady, ani nader przodującej różnorodności. Dziesięć autorskich kompozycji Juliana jest jak dziesięć drzew mających różne owoce, ale tworzące spójny ogród pielęgnowany przez tego samego ogrodnika. Każdy utwór to odrębna opowieść, nad którą warto się zatrzymać i odszukać w nich frazy pełne precyzyjnej żonglerki dźwiękami.  

Spokojne „Tributary” jest jakby intrem wprowadzającym w ten spektakl 6-strunowych elektryków. Co ciekawe Lage grając na gitarze firmy Collings sygnuje ją swoim nazwiskiem i każdy ma szansę sięgnąć po model, który mu najbardziej odpowiada z serii. Wykonawczo stoi on na pewno obok Grasso, choć w trochę innym klimacie, ale twórczo obok największych gitarzystów, których wymieniać można od Methenego po obecnego tu Frisell’a. Mnie bardzo spodobało się „Echo” mające w sobie tajemniczość i otwartą przestrzeń. Większość materiału na „View with a room” to bardziej rozrywkowe fusion gatunków mające zadanie bardziej energetyzujące aniżeli kontemplujące. Fajne to, bo rzeczywiście podczas odsłuchu „Chavez”, „Word for word”, „Heart is a drum” czy kończącym longplay „Fairbanks” ma się wrażenie jakby ciało wibrowało razem z napędzanymi go utworami. Mnie natomiast najbardziej rusza „Castle Park” łączące w sobie energię i lubianą przeze mnie wrażliwość artystyczną. Tutaj bardziej też wybija się jazzowa ścieżka basu, która zapewne miała wpływ na to, by ten utwór stał się moim faworytem. 

View with a room”, czyli „widok z pokoju” to fajna perspektywa, którą serwuje Lage i jego drużyna. Nie jest to czysty jazz, ale tych co lubią podróżować muzycznie i kolorować swój świat na pewno usatysfakcjonuje. Zasięgi załatwi szyld Blue Note więc Julian może spokojnie ruszać w świat i przekazywać swój widok słuchaczom. Trzymajmy kciuki, aby dotarł także do Polski, bo album ten aż prosi się, aby doświadczyć go live i miejmy też nadzieję, że będzie on wzbogacony kompozycjami z poprzedniej płyty, której oto następuje ciąg dalszy. My mamy na taki koncert ogromną ochotę.

Ocena płyty: